Urlop budżetowy i aktywny. Góry? Może nie tym razem. Dolnośląskie? Dojazd zajmie więcej czasu. No to może Małopolska? Niby blisko, a jednak daleko. Poza pięknym miastem lajkonika, teren prawie nam nieznany. Decyzja zapadła. Jedziemy do Tarnowa! We wrześniowy poniedziałkowy poranek opuściłyśmy polski biegun ciepła (Tarnów ma najwyższą średnią roczną temperaturę powietrza w Polsce!). Kierunek – stolica regionu. Pod opieką św. Jakuba weszłyśmy na Via Regia, wiekowy szlak handlarzy i pątników. 5 dni, 119 km i będziemy w Krakowie.
Wieki temu nazwa Via Regia, jako pojęcie ogólne, znaczyła drogę królewską, na której obowiązywały specjalne prawa. W konkretniejszym ujęciu miano to przypisane było do szlaku, który ciągnął się przez całą Europę, od Hiszpanii, przez dzisiejszą Francję, Belgię, Niemcy, Polskę, Ukrainę, aż po Rosję. Początkowo trakt ten miał charakter wojskowy, tworzony był przez legiony rzymskie, chcące ustalić wschodnią granicę cesarstwa. Z czasem do głosu doszły przesłanki ekonomiczne, a wraz z rozwojem handlu rozwijały się też miasta położone przy Via Regia (w Europie Środkowej nazywaną także Wysoką Drogą). Z tego międzykulturowego szlaku przez stulecia korzystali i nadal korzystają również pielgrzymi. Stąd współczesna odsłona jego nazwy. Via Regia to jeden z głównych polskich szlaków camino, które prowadzą do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Jak czytamy na stronie camino.net.pl: Zaproponowana obecnie Droga św. Jakuba wzdłuż „Wysokiej Drogi” próbuje odtworzyć jej przebieg w późnym średniowieczu, kiedy to ruch pątniczy do Santiago de Compostela przeżywał swój największy w dziejach rozwój. Długość szlaku na terenie Polski to 900 km, licząc od polsko-ukraińskiej granicy, przez Podkarpacie, Małopolskę oraz Górny i Dolny Śląsk. Via Regia finiszuje w Zgorzelcu. Tam polskie camino dołącza do tego wytyczonego przez wschodnie Niemcy.
Pierwszym miastem małopolskiej odsłony szlaku Via Regia jest Tuchów, zdecydowałyśmy jednak z Jadzią, że najlepiej będzie ruszyć z Tarnowa. Autobusem, szybko i wygodnie, w niedzielne popołudnie przedostałyśmy się do miejsca startu. Młoda godzina przyjazdu pozwoliła nam na bliższe przyjrzenie się miastu, które do tej pory znałyśmy tylko z nazwy. Nad wyraz zadbane, pełne historycznych perełek miejsce obu nam przypadło do gustu, trzeba było jednak wracać i porządnie się wyspać. Nazajutrz przywitało nas słońce. Mocne promienie i ciepło na całej, kilkudniowej trasie praktycznie nas nie odstępowało pomimo zapowiadanych zachmurzeń, a nawet opadów. Spałyśmy w południowej części miasta, niedaleko przebiegającego szlaku, dzięki czemu po wyjściu z miejsca noclegu szybko się na nim znalazłyśmy. Pierwsze konkretne oznaczenia trasy zobaczyłyśmy niebawem, przy okazałym kościele Świętej Rodziny, w centrum, tuż przy głównej drodze. Po modlitwie ruszyłyśmy w dalszą wędrówkę. Na ten dzień zaplanowałyśmy pokonanie dystansu 32 km. Niemiłym zaskoczeniem był dla nas asfalt. Jak się ostatecznie okazało, praktycznie cała trasa tej części Via Regia biegnie drogami, chodnikami, ścieżynami, ale wyasfaltowanymi. Leśnych czy polnych dróg z miękkim podłożem jest jak na lekarstwo. Pierwszego dnia jednak jeszcze łudziłyśmy się, że sytuacja nagle ulegnie zmianie. Kolejne kilometry za Tarnowem to Zbylitowka Góra (w przysiółku Buczyna znajduje się miejsce egzekucji tysięcy Polaków i Żydów podczas II wojny światowej), Łukanowice i Wojnicz, gdzie zrobiłyśmy sobie dłuższą przerwę na pizzę. W drodze obdzwoniłyśmy też potencjalne noclegi. Punktem docelowym tego dnia była Porąbka Uszewska, gdzie dotarłyśmy koło godz. 19, zostawiając za sobą takie wioseczki jak Sufczyn czy Dębno (zamek). Choć zbolałe, musiałyśmy docenić to, w jaki sposób nas przywitano. Trafiłyśmy na prawdziwego pasjonata regionu, pielgrzyma i „agropropagatora”. Brzoskwinie na wejściu, butelka wody i mocna kawa podana z widokiem na napis BUEN CAMINO szybko wynagrodziły nam wszelkie trudy. Z tym iście hiszpańskim akcentem pierwszy dzień dobiegł końca.
Poranek w Porąbce Uszewskiej zaczęłyśmy od dobrej kawy. Ta urokliwa miejscowość, otoczona zielenią, słynie z miejsca nazywanego polskim Lourdes, o którym pisaliśmy w jednym z wydań. Na miejscu znajduje się Grota Najświętszej Maryi Panny z Lourdes, która co roku przyciąga licznych pielgrzymów. W ten wtorkowy poranek na placu kaplicy byłyśmy jednak same. Po modlitwie zjadłyśmy śniadanie i ruszyłyśmy w drogę. Małopolska to dość pagórkowaty region, o czym tego dnia mogłyśmy się przekonać. Pierwsze konkretne podejście i znalazłyśmy się w miejscu średniowiecznego grodu na Bocheńcu, jednego z ważniejszych grodów doby plemiennej regionu. Kolejny przystanek to Okocim, następnie zaś Brzesko. I tutaj punkt programu – sanktuarium św. Jakuba Starszego Apostoła, a przy nim okazała figura świętego. Kolejne Buen Camino na trasie i zawiało hiszpańskim wiatrem. Po dobrym obiedzie ruszyłyśmy w kierunku Bochni. Podążając wśród pól, minęłyśmy Jasień i Brzeźnice, gdzie ku naszemu wielkiemu zdziwieniu doszło do interesującego spotkania. Na skrzyżowaniu małomiasteczkowej drogi zatrzymał się samochód, po zwykłym pytaniu o to, czy idziemy szlakiem camino, mężczyzna z samochodu oznajmił, że zna Jadzię i to też z camino. Poznali się 4 lata temu w Portugalii, gdzie na pewnych etapach pielgrzymki do Santiago ciągle się mijali. Od tego czasu kontaktu ze sobą nie mieli. Aż po to spotkanie, na skrzyżowaniu w Brzeźnicy, gdzieś w Małopolsce.
Drugi nocleg spędziłyśmy w gościńcu, na przedmieściach Bochni. Rankiem przeszłyśmy na rynek, by stamtąd kontynuować wędrówkę na szlaku. Nim jednak na trwałe zarzuciłyśmy plecaki, trochę nacieszyłyśmy się urokiem starówki. Liczne nawiązania do kopalni soli nadają specyficzny charakter temu miejscu. Oj, chciało się zostać na dłużej! Po śniadaniu i nawiedzeniu pobliskiej bazyliki św. Mikołaja Biskupa ruszyłyśmy w kierunku Chełma. Tego dnia pierwotnie miałyśmy dotrzeć do Staniątek i spać w opactwie benedyktynek, miejsc jednak dla nas nie było ani tam, ani w innych lokalizacjach w pobliżu Niepołomic. Postanowiłyśmy więc opuścić jeden etap naszej wędrówki i z Niepołomic przejechać do Wieliczki. Więcej szczęścia miał pielgrzym, którego spotkałyśmy na naszej drodze. Wychodząc z Bochni, trafiłyśmy na mężczyznę, który z podobizną Matki Bożej powiewającą przy plecaku przemierzał szlak od Medyki do Krakowa. Jak mówił, chciał, by Matka Boża zobaczyła całą Polskę, od wschodu na zachód. Od jakiegoś czasu swój urlop poświęcał na przemierzanie kolejnych etapów trasy. Jemu to udało się dostać miejsce w Staniątkach. Ten dzień był szczególnie krajobrazowy. Przechodziłyśmy m.in. przez stare grodzisko w Łapczycy, która jest jedną z najstarszych miejscowości w regionie. Kolejne punkty na trasie, za Chełmem, to Kłaj (zaliczony przez pomyłkę), Szarów, no i po dłuższym dystansie wzdłuż Puszczy Niepołomickiej – Niepołomice. To kolejne warte uwagi miasto, ze swoim kościołem Dziesięciu Tysięcy Męczenników, zamkiem królewskim, magicznym rynkiem i mini skansenem, gdzie przysiadłyśmy na coś słodkiego i kawę. Do dworca miałyśmy jakieś 10 min z centrum. Bez problemu złapałyśmy autobus do Wieliczki. Po pozostawieniu plecaków i szybkiej kąpieli ruszyłyśmy na miasto. Kolacja z pizzą odhaczona.
Czwarty dzień wędrowania rozpoczęłyśmy sowitym śniadaniem spożytym na ławce naprzeciw Szybu Regis. Do Krakowa miałyśmy około 19 km. Dystans niedługi, tak więc i czasu mogłyśmy poświęcić więcej na cieszenie się urokiem wielickiej starówki. W Łagiewnikach byłyśmy około godz. 14, co dawało nam sporo czasu na spokojne zjedzenie obiadu przed Koronką do Miłosierdzia Bożego. Po koronce udałyśmy się do sanktuarium Świętego Jana Pawła II. Wiedziałyśmy, że w kościele tym jest kaplica św. Jakuba Apostoła. Ciężko było ją jednak zlokalizować. Ostatecznie pozostawiłyśmy plecaki, by po kolei zajrzeć do każdej wnęki w poszukiwaniu tej docelowej. Zrezygnowane wróciłyśmy po nasz dobytek. Św. Jakub, jak się okazuje, potrafi płatać figle. Przeszłyśmy cały kościół, na różnych jego poziomach, by przekonać się, że kaplica, której poszukiwałyśmy, to ta, przy której zostawiłyśmy nasze plecaki. Uśmiałyśmy się. Z św. Jakubem spędziłyśmy trochę czasu. Oj, dziękowałyśmy! Głównie za okazaną łaskę i wsparcie. Dawno żadna wyprawa nie kosztowała nas takiego bólu nóg! Poza tym, kaplica robi wrażenie, z ogromną muszlą w centrum, figurą świętego i informacjami o szlakach rozsypanych po całej Europie, mających wspólny mianownik – Santiago de Compostela. Z Łagiewnik już tramwajem przejechałyśmy na Podgórze. Tam miałyśmy zarezerwowany nocleg. Czwartkowy wieczór i piątkowy poranek spędziłyśmy jako turystki zwiedzające Kraków.
Z pięciu dni wędrówki ostatecznie zrobiły się cztery, ze 119 planowanych kilometrów przebyte około 92 km, ale nic nie szkodzi. Naszym celem nie było dojście za wszelką cenę, a dobrze spędzony czas – i taki on właśnie był. Tak blisko domu, a tak całkiem daleko. Jeszcze w Niepołomicach zadzwoniłam do rodziców oznajmić im, że koniecznie musimy samochodem w te miejsca kiedyś przyjechać. Bo warto. Co do samego szlaku, daje mocno w kości, asfalt, pagórki, droga nienajlepiej oznaczona, ale ostatecznie jak idzie się z dobrym kompanem, zawsze się jakoś odnajdzie. Poza tym, od czego mamy GPS-y?
Dominika Rusin