W drodze pełnej niespodzianek
Uwielbiam transport publiczny w Ekwadorze. Zapomniałam kupić wody? Nie ma sprawy, kupię w autobusie. Zamiast wody może być też colita /kolita/, woda kokosowa, sok owocowy. Coś słodkiego? Do wyboru: cukierki, lokalne słodkości, lody… To, co w danym momencie dostępne w sprzedaży, zależy od osób, które pojawią się w autobusie.
Niektórzy sprzedawcy zatrzymują się z przodu, przy kierowcy, informują o swojej ofercie wymachując produktami i jeżeli nikt z pasażerów nie wykazuje chęci zakupu, wychodzą z autobusu. Inni jeszcze przeskakują ponad czytnikiem autobusowym (jeżeli czytnik został zainstalowany i nadal działa!) i oferują swoje produkty z bliska. Poza jedzeniem może to być ładowarka do telefonu, krem mentolowy, który leczy wszystko, perfumy; podczas pandemii modne były maseczki i flakoniki z środkiem dezynfekcyjnym.
Czasem, zamiast sprzedawcy, w autobusie może pojawić się klaun, śpiewak, młodzi raperzy czy też po prostu zwykły człowiek, który nie miał szczęścia w życiu. Ludzie ci zabawiają pasażerów, opowiadają historie swojego życia, na koniec przechodzą przez autobus z kubkiem lub dżokejką. Kto może, zawsze coś wrzuci. Na obiad każdemu wystarczy.
Do autobusu można wejść praktycznie w każdym momencie na trasie. Przystanki, choć niektóre nawet całkiem dobrze oznaczone, w większości miast nie odgrywają większej roli. Jeżeli po ulicy, przy której mieszkasz, przejeżdża autobus zabierający cię do pracy, wychodzisz, wyciągasz rękę i tyle. Kierowca zatrzyma się zawsze, chyba że cię nie zauważył. Podobnie z wysiadaniem. Czasem wystarczy przycisnąć guzik, taki, jakie i u nas spotyka się w autobusach. Jak nie działa, to nic, krzyczysz: pare (zatrzymaj) lub puerta (drzwi) i tyle. Jednak uwaga! W zależności od miejsca wsiadania i wysiadania nieraz trzeba zwiększyć obroty ruchu. W Guayaquil czy Quito (dwa największe miasta Ekwadoru) zasady ruchu drogowego mają charakter dosyć względny… Bez kierunkowskazów w samochodzie może się obejdzie, ale bez „titka” lepiej nie wyjeżdżać na trasę.
Tak sytuacja prezentuje się w busetach, czyli autobusach miejskich. Niektóre kursują co 3, inne co 5, 10 minut. Płaci się kierowcy przy wejściu 35-40 centów dolarowych i w drogę.
Jeżeli ktoś chciałby udać się trochę dalej, do innej prowincji, innego miasta lub mieszka w miasteczku, niedużym mieście, i musi dostać się do miasta, osoba ta skorzysta z autobusu, który na pierwsze oko moglibyśmy nazwać autokarem, coś typu Flixbus. W Ekwadorze kursują liczne floty transportowe. Przeróżne firmy, które dysponują czasem i przewozami o większym standardzie niż te w Polsce. Łatwo dostępne, szybka informacja, bilet można kupić na dworcu lub u kierowcy. Podzielić można je na dwie kategorie: połączenie bezpośrednie lub z przystankami. Ja osobiście wolę te z przystankami. Podobnie jak w busetach, sprzedawcy są w nich bardzo mile widziani.
Na trasach o dłuższym dystansie stawia się przede wszystkim na posiłki. W podróży można skosztować m.in. empanadas z juki, kukurydzy, platana czy też pszenne z kurczakiem, tuńczykiem, serem; corviche; sanduche (kanapki); czasem i sprzedaje się całe obiady typu ryż z kurczakiem, zamknięte w jednorazowych miseczkach. Ja bardzo lubię różne kawałki babek, ciast, czasem z manjar (karmelem), który jest tutaj bardzo popularny. W autobusie często można też trafić na owoce, już obrane, pokrojone w kostki. Taki arbuz, ananas, truskawkę, papaję, winogrono wkłada się do plastikowego, dużego kubka, ten zaś do folii. Dostaje się też oczywiście małą łyżeczkę lub widelczyk. Do każdego posiłku dodaje się obowiązkowo serwetki.
Dodam, że w Ekwadorze pierwszy raz widziałam, żeby na ulicy sprzedawano winogrona już umyte, gotowe do spożycia, serwowane w foliowych woreczkach. Woreczek za dolar…
Woreczki, worki, jednorazowe opakowania, większe i mniejsze, to wybawienie, ale też ekologiczna zmora dla tego kraju. Niestety, potrzeby życia wolnego od śmieci wokół nie podzielają wszyscy, stąd ilość plastików leżących przy ulicach może nieraz przerazić. Ale to też nie wszędzie. Przy tak dużej różnorodności ludzi, jedzenia, terenu czy klimatu, przypadającej na jeden kraj, ciężko jakiekolwiek zachowania uogólniać.
Wracając do transportu publicznego, jakkolwiek rozmawiając o nim w przypadku Ekwadoru, nieodzownie wypada wspomnieć też o muzyce. Jest równie ważna jak benzyna – bez niej autobus nie ruszy. Muzyka romantyczna, cumbia, merengue, musica ranchera, vallenato, reggaeton czy też cokolwiek innego, ale musi lecieć w tle. Zazwyczaj w tonie głośniejszym niż cichszym. Chyba że przejazd odbywa się nocą lub w autobusie dalekobieżnym włączony został film, co też zdarza się bardzo często. Ekwadorczycy uwielbiają filmy akcji, z Jackiem Chanem, Brucem Willisem lub innymi gwiazdami kina, lubią też komedie, stąd takie właśnie filmy najczęściej można zobaczyć, podróżując z miasta do miasta.
Poza wspomnianymi detalami to, co mogłoby się rzucić w oczy Europejczykowi, a czego u nas raczej się nie widuje, to też kult zawierzenia pasażerów Matce Bożej, Panu Jezusowi czy lokalnym świętym. Nieraz na drzwiach autobusów od strony pasażerów zaobserwować można spore naklejki, którym czasem towarzyszy modlitwa. Często też na autobusach z zewnątrz umieszcza się hasła zawierające: Virgencita Guadalupe, Divino Niño Jesus, Santa Narcisa.
Poza widocznymi znakami oddanie religijne można też usłyszeć. Raz wracając z centrum Guayaquil, wysłuchałam całej składanki z koncertu chrześcijańskiego (której chętnie wtórował kierowca), innym razem kierowca puścił homilię pewnego księdza, tłumaczącego jedną z Ewangelii…
Tyle na dziś. Transport publiczny w Ekwadorze. Czasem krótki, a ile atrakcji: smakowych, wizualnych, słuchowych, duchowych… Na koniec dorzucam jeszcze zdjęcie kapliczki z figurką Matki Bożej z Baños de Santa Agua. Figura znajduje się na dworcu autobusowym w tejże pięknej miejscowości. Nad kapliczką, może niewyraźnie, ale można dopatrzeć się prośby: Regálame un minuto antes de tu viaje, czyli jakby to powiedziała Nuestra Señora po naszemu: Podaruj mi jedną minutę przed podróżą.
Buen viaje!
Dominika