Ponad wiek muzyki
Od wieków za św. Augustynem powtarza się krótkie, treściwe zdanie: Kto śpiewa, dwa razy się modli. Jest też i inny, mniej znany, choć równie ciekawy cytat wspomnianego biskupa: Śpiew to wyraz radości, a ściśle mówiąc – wyraz miłości. Zgodzimy się ze świętym lub nie, bo poglądów w końcu tyle, ilu ludzi na ziemi, jednak przyznać wypada, że coś jest na rzeczy. Lubimy śpiewać. Gdzie, jak nie w naszym kościele, o poranku, niezależnie od frekwencji, wybrzmiewają głośno i stanowczo teksty pieśni: „Kiedy ranne wstają zorze” lub roratniej: „Marana tha”? Bywa, że śpiewamy a cappella, częściej jednak towarzyszy nam instrument. W świat muzyki podczas liturgii wprowadzają nas stare, wysłużone organy. Nasze organy. Głośny uczestnik najważniejszych chwil w życiu. Śluby, rocznice, komunie, pogrzeby – ten wierny bohater drugiego planu wspiera nas w podwajaniu modlitwy kierowanej do Boga. Lata lecą, a kłodnickie organy wciąż działają. Brzmią dobrze, a z czasem zabrzmią jeszcze lepiej! Skąd są? Czym się wyróżniają? Jak gra się na organach z ponad stuletnią historią? Na te pytania spróbujemy sobie dziś odpowiedzieć.
Z Orzesza na Kłodnicę
Stanowią cenny instrument muzyczny w skali regionu oraz są instrumentem o dużej zabytkowej wartości muzycznej i konstrukcyjnej – czytamy w uzasadnieniu decyzji o wpisie organów do rejestru zabytków województwa śląskiego. Do naszego kościoła przywędrowały blisko 14 lat po jego poświęceniu. W czasie gdy rozpoczęto jego budowę, liczyły już 60 lat! Wykonane zostały w roku 1888, w cieszącej się sporą popularnością firmie Heinrich Dürschlag und Sohn z Rybnika, dla kościoła pod wezwaniem św. Wawrzyńca w Orzeszu. Co ciekawe, to jedne z pierwszych organów, jakie wyszły spod ręki rybnickiej spółki ojca z synem. Szafę instrumentu wykonano w stylu neogotyckim, z drewna polichromowanego w kolorze brązowym. Orzeszanie ponad 70 lat cieszyli się brzmieniem organów. Z początkiem lat 60. XX w. postanowili sprzęt wymienić i tak trafiły one do naszej, wtedy jeszcze młodej parafii. W tym czasie poddane zostały rozbudowie i swego rodzaju modernizacji, którą przeprowadziła firma Biernacki. Powiększenie polegało na zlikwidowaniu jednego głosu na oryginalnej wiatrownicy /red. to skrzynia powietrzna, na której ustawione są wszystkie piszczałki instrumentu/ i zamontowanie w jego miejsce przekaźnika pneumatycznego, sterującego dobudowaną wiatrownicą, która zawierała trzy nowe głosy. Tym samym zespół brzmieniowy został poszerzony, co pozwoliło na tworzenie zestawów przydatnych do gry liturgicznej oraz koncertów – czytamy we wspomnianym powyżej uzasadnieniu. Kolejny lifting kłodnickie organy przeszły w latach 80. Remontu dokonał zabrzański organmistrz – Olgierd Nowakowski.
Praktyka czyni mistrza
Zabytkowe organy piszczałkowe do najprostszych w obsłudze nie należą. Tym bardziej, gdy prowadzi się wiernych nie zawsze „jednym głosem” śpiewających. Bardzo dobry słuch, koordynacja wzrokowo-słuchowa, przyjemny tembr głosu, podzielność uwagi oraz szybki refleks – zdaniem Moniki Saternus, która w naszym kościele gra już blisko 19 lat (!), to cechy poszukiwane u organistów. Tych jednak w naszej parafii nie brakuje. – Grając na mszy czy nabożeństwie trzeba skupiać swoją uwagę na tym, co dzieje się przy ołtarzu, jednocześnie śpiewać i grać na instrumencie oraz wyświetlać pieśni na wyświetlaczu, co wymaga podzielności uwagi, szybkiego reagowania oraz umiejętności improwizacji – podkreśla Monika. Zapytana o to, jak długo trzeba uczyć się gry na tego typu instrumencie oraz jakiego konkretnie warsztatu potrzeba, odpowiada: Myślę, że nie trzeba specjalnego wykształcenia. Na pewno jeśli ktoś je posiada, to jest mu o wiele łatwiej niż osobie, która jest typowym „samoukiem” – ale wiemy, że i takie osoby grają w kościołach. Mnie przyszło to bardzo łatwo. Od dziecka grałam na instrumentach klawiszowych. Nowością było granie na kilku manuałach oraz granie nogami, które trzeba było zespoić z graniem rękoma. Dodatkową trudnością, jeśli chodzi o grę na naszym instrumencie, jest „ciężka” klawiatura – zaznacza organistka i dodaje: Wydobycie dźwięku poprzez naciśnięcie klawiszy, w porównaniu do keyboardu czy innych klawiatur organowych, w naszych organach wymaga użycia dość dużej siły. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. O sile, jakiej potrzeba do gry na kłodnickich organach, wspomina też Monika Fenisz. To na Kłodnicy, 13 lat temu, stawiała pierwsze kroki jako organistka, dlatego też, jak mówi, o naszych organach zawsze będzie myślała z sentymentem. – To, że gram w kościele, właściwie dziś w kilku kościołach, zawdzięczam ks. Henrykowi Jerszowi. To on, wiedząc, że gram na keyboardzie, zaproponował moim rodzicom i mnie samej, bym poszła na studium organistowskie. Co prawda studium nigdy nie ukończyłam, ale dzięki – w dobrym tego słowa znaczeniu – naciskom ks. Henryka i mojemu samozaparciu zaczęłam grać – zdradza organistka. Monika od kilku lat gra w parafii Bożego Narodzenia w Halembie oraz w parafii św. Andrzeja Boboli w Wirku. W obydwu tych kościołach są organy elektroniczne. – Zawsze z radością wracam na Kłodnicę, gdzie mogę zagrać na prawdziwych, piszczałkowych organach. I choć np. na organach halembskich jest ogromny dobór głosów, bo mamy ich tam około stu i nie trzeba też wkładać takiej siły w granie jak na Kłodnicy, to do organów kłodnickich mam szczególny sentyment – podkreśla.
Z duchem czasu?
Organy kłodnickie mają dziewięć głosów i pomimo tej niewielkiej liczby ich struktura brzmieniowa rozporządza szerokimi i wielorakimi możliwościami. Przy odpowiednim doborze głosów możliwa jest interpretacja drobniejszych utworów muzyki dawnej i romantycznej – czytamy we wspomnianej wcześniej decyzji. Brzmi pięknie, choć może trochę staroświecko. Może powinno być bardziej na czasie? Nic bardziej mylnego. – Muzyka organowa ma pomagać wiernym w przeżywaniu liturgii, trzeba więc uważać, by nie zrobić z mszy koncertu, w którym wierni będą mieli tylko znikomy udział, a wręcz przeciwnie – jak najbardziej angażować lud do śpiewu, któremu muzyka organowa powinna tylko towarzyszyć – zaznacza Monika Saternus i dodaje: Muzyka ta ma pomagać wiernym lepiej się modlić. By grać w kościele, trzeba znać dokładny przebieg liturgii i nabożeństw, żeby wiedzieć, w którym momencie należy grać, śpiewać, a kiedy w kościele powinna panować cisza. Muzyka może być też żywą lekcją historii. Na dbałość w odpowiednim doborze utworów zwraca również uwagę Monika Fenisz, która chętnie sięga po pieśni, które dzisiaj są zapomniane. – Nie każdy wie, że na mszy nie można zagrać, co się komu podoba, tylko pieśni muszą być zatwierdzone do użytku podczas liturgii. Mnie zdarza się sięgać po dawne, zapomniane już pieśni i uczyć ich parafian w kościołach, w których na co dzień gram – zdradza organistka.
O tym co jest, a co będzie
134 lata wiernej służby liturgicznej pozostawiły na organach swoje piętno. Obecnie, po tak długiej eksploatacji, sprzęt potrzebuje konkretnej odnowy. – Piszczałki są rozstrojone i harmonia pieśni nie zawsze brzmi tak, jak powinna. Niektóre elementy organów są niestety wyeksploatowane, część nadaje się do renowacji, a niektóre do konkretnej wymiany – zaznacza Monika Saternus, a Monika Fenisz dodaje: W tej chwili, żeby dobrze na tych organach zagrać, trzeba je po prostu bardzo dobrze znać. Przyznam jednak, że nie wyobrażam sobie, by kłodnickie organy wymienić na zupełnie inne. Dla mnie są one nie do zastąpienia. Kiedy takiegoż remontu możemy się spodziewać? Czy są już konkretne plany? – Na razie będą miały miejsce tylko małe naprawy i nastrojenie instrumentu. Kolejność jest taka, że najpierw trzeba wykonać wszystkie prace typu budowlanego, a na koniec organy. Niestety, przy poprzednim remoncie budowlanym powstało wiele szkód w instrumencie. Organy muszą poczekać na nowe ogrzewanie, a potem prace będące konsekwencją montowania ogrzewania – zapowiada ksiądz proboszcz Leszek Makówka. Cóż, nie pozostaje nam więc nic innego, jak cierpliwie czekać, a do tego czasu korzystać ze znajomego brzmienia, które od tak dawna nam towarzyszy.
Dominika Rusin