„Kochaj mnie mimo wszystko”, czyli o Bogu od niespełniania życzeń, który daje ci 14 dzieci naraz
Jak to się u nos na Ślonsku godo: „człowiek myśli, Pan Bóg kryśli” i nie zdarzyło mi się jeszcze by to, co „skreślił” w moich ludzkich planach, jakkolwiek okazało się nie być absolutną petardą. Jego plan ukazuje całkiem inną perspektywę następujących po sobie wydarzeń aniżeli sobie wymyśliłam, lecz nie ukrywam, mimo że nierzadko są jak papier ścierny, to wiadomo, ten jest potrzebny szorstkim powierzchniom do ich wygładzenia. Początkowo było to tak po prostu, po ludzku nieprzyjemne, ale efekty wraz z upływającym czasem przynoszą zachwyt.
Jak to jest, że modlisz się o jedno, a otrzymujesz coś zupełnie innego? Jaki jest ten twój Bóg? Nierzadko zadawano mi takie pytania – jak można nadal ufać takiemu Bogu, skoro nie wysłuchał moich modlitw i totalnie pozmieniał moje plany? To banalnie proste, że mój Bóg nie jest magiczną wróżką spełniającą życzenia – odpowiadam z uśmiechem na ustach. Wszystko dzieje się po coś, ale żeby to zrozumieć, trzeba dojrzeć, tak po chrześcijańsku dojrzeć. Właśnie dla tej dojrzałości chrześcijańskiej potrzebny jest ów „papier ścierny”. Pan Jezus wyraźnie mówi, że ten, który prosi, ten otrzymuje (Łk 11, 9-10), ale dopiero św. Jan uzupełnia wyraźnie te słowa, twierdząc, że „ufność, którą w Nim pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą” (1J 5,14). Czyż nie modlimy się przecież codziennie z pełnym zaufaniem: „bądź wola Twoja”? Prawdziwym i dojrzałym owocem modlitwy jest przede wszystkim powolne, nierzadko bolesne dojrzewanie do przyjmowania woli Boga, jakie w nas następuje. Przebywając z prawdziwą miłością Boga, trwając mimo cierpienia w tym absolutnym zaufaniu człowiek potrafi popatrzeć na to wszystko, co się dzieje, coraz mniej z perspektywy egoistycznego „ja”, a coraz więcej z perspektywy bezinteresownej miłości. Miłości, którą przesiąka z dnia na dzień w coraz większej ilości i ani się spostrzeże a dzieli się nią w tak naturalny sposób, jakby wyłącznie kierował się przykazaniem pokochania bliźniego swego.
Nie mogłam lepiej uświadomić sobie, w jaki sposób Bóg działa w moim życiu, jak w momencie osobistego spotkania w zgromadzeniu sióstr św. Jadwigi z ówczesną dyrektor – siostrą Cecylią, mgr Joanną Piechaczek. Czasami człowiek od razu czuje, że znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie, jeden uśmiech, jedno spojrzenie i już wiedziałam, iż właśnie tutaj Szef mnie kierował.
Jak to się dzieje? W odpowiedzi należy wyjść od powołania do życia dla bliźniego. Czym jest powołanie? Najprostsza z definicji określa, że jest to posiadanie określonego daru do wykonywania danej czynności przez większą część życia. Czynność tę wykonuje się bardziej z pobudek altruistycznych niż finansowych. Istotnie chcę się skupić na ludziach powołanych do zawodu, jaki się wykonuje poprzez kochanie tych, których nierzadko kochać najtrudniej. Najbardziej przemawia do mnie stwierdzenie, że powołanie to inaczej marzenie Boga dotyczące człowieka. Każdy z nas w planie Bożym ma zaproponowany właściwy kierunek rozwoju, poprzez zaangażowanie się całym życiem w służbę. Nie jest łatwym zadaniem owo „Boże marzenie” trafnie odczytać, stąd cała droga zawierzenia siebie, aby zrozumieć, co takiego w sobie noszę, czym mogłabym się podzielić z innymi.
Nie jest łatwo odczytać sens poszczególnych wydarzeń, ponieważ bywają trudne, bolesne i na „chłopski rozum” irracjonalne, jeśli jednak każda chwila jest wypełniona obecnością Boga, to i każde wydarzenie stanie się dowodem na prawdziwość powołania. A to wszystko, co się dzieje przez kolejne lata życia zawodowego, jest nieustannym powoływaniem. Każdy posiada własną drogę powołania, która pozostanie ostatecznie Bożą tajemnicą.
Dlaczego tak to właśnie widzę? Bo Bóg widzi moje życie ze swojej absolutnie nieomylnej perspektywy, zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny i kocha jak nikt. W takiej perspektywie właśnie stworzył oczekiwanie wobec każdego z nas. To właśnie jest powołanie, które uszlachetnia życie. To tutaj, na ziemi, na chwilkę, przed wielkim powrotem do domu Ojca.
Jak kochać tych, których nie kocha się łatwo? Właśnie z uśmiechem na twarzy i Bogiem w sercu, jak to robią siostry zgromadzenia św. Jadwigi w Katowicach-Bogucicach. 2 lutego wspominamy Światowy Dzień Życia Konsekrowanego – ustanowiony przez papieża Jana Pawła II w 1997 r. To dzień stwarzający okazję do głębszej refleksji nad darem życia poświęconego Bogu poprzez służbę bliźniemu.
Siostry jadwiżanki przybyły do Bogucic 20 grudnia 1886, by objąć opieką dzieci w sierocińcu im. ks. Leopolda Markiefki. W czasie II wojny światowej wysiedlono siostry, a 400 dzieci wywieziono do Niemiec i do innych zakładów na terenie Polski. 19 maja 1945 siostry zakonne i 80 chłopców powrócili z wojennej tułaczki. Z biegiem czasu zaś komunistyczne władze państwowe przekształciły sierociniec w zakład specjalny dla dzieci lekko upośledzonych. Obecnie siostry prowadzą ośrodek wychowawczy dla dzieci i młodzieży, a od 1990 r. także przedszkole. Pracują również przy kościele parafialnym oraz w Kurii Metropolitalnej w Katowicach.
25 marca 2008 ks. abp Damian Zimoń poświęcił zainstalowane w budynku klasztoru okno życia. Matki, które z jakiegoś powodu nie mogą zaopiekować się swoim dzieckiem, mają tym samym możliwość pozostawienia dziecka w bezpiecznym, niezagrażającym zdrowiu i życiu miejscu. W momencie otwarcia tego okna w klasztorze rozlega się alarm, wezwane pogotowie ratunkowe sprawdza stan zdrowia dziecka, a następnie przekazane jest ono do pogotowia opiekuńczego.
Każde dziecko powinno wzrastać w bezpiecznym, pełnym miłości naturalnym środowisku rodzinnym. Uczymy się już od najmłodszych klas, że rodzina to podstawowa komórka społeczna odgrywająca kluczową rolę w procesach biologicznego, emocjonalnego i społecznego rozwoju jednostki. Coraz więcej rodzin nie potrafi sprostać podstawowemu zadaniu zaopiekowania się potomstwem. Podsumowując, dzieci trafiające do placówek opiekuńczo-wychowawczych znajdują się w bardzo trudnej dla siebie sytuacji życiowej. Jak by nie patrzeć, z kilkunastoletniego doświadczenia zawodowego wiem, że każde rozstanie z rodzicami, a przede wszystkim z matką – jakąkolwiek nieporadną by nie była, jest bolesne. Bardzo często dzieciaki w domach rodzinnych przez lata doznawały deficytu potrzeb, w wyniku czego są bardzo zaniedbane opiekuńczo, wychowawczo, edukacyjnie, emocjonalnie. Z definicji zadaniem takiej instytucjonalnej pieczy zastępczej jest zaopiekowanie dziecka we wszystkich tych sferach, w których doznało jakichkolwiek braków, i zapewnienie przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Jak to jest u nas?
Placówki opiekuńczo-wychowawcze stanowią coś w rodzaju socjoterapeutycznej wspólnoty mieszkalnej, w której przede wszystkim chodzi o pracę nad deficytami dzieci i młodzieży. Przede wszystkim skupiamy się na nauce normalnego funkcjonowania w społeczności i w życiu codziennym, kładziemy nacisk na profilaktykę mającą na celu uchronić wychowanków przed dalszym komplikowaniem własnego życia oraz kształtowanie nawyku przejawiania odpowiedzialności za własny los. Staramy się owocnie współpracować z otoczeniem dziecka, czyli rodzicami, opiekunami, rodzeństwem, szkołą. Niesiemy indywidualną pomoc w nauce, koncentracji, terapii. Prowadzimy profilaktykę i prewencję uzależnień. Tylko nadmienię, że nierzadko trzeba się borykać z trudnościami zachowań autodestrukcyjnych (np. samookaleczenia). A wszystkie te rany i deficyty są cichym wołaniem o pomoc i zrozumienie. Czymże innym można nazwać taki zawód, jak nie powołaniem? Siostry codziennie starają się, aby dzieciaki poczuły chociaż namiastkę prawdziwego domu rodzinnego. Nie mogłam sobie wyobrazić niczego piękniejszego, jak powołania do kochania czternaściorga „łobuziaków” naraz.
Nie wolno niczego robić na siłę. Trzeba po prostu posłuchać Boga i żyć, być sobą, a jeżeli inni, widząc ciebie, zobaczą coś pozytywnego, to jest to łaska z nieba. Nauczyłam się, że jeśli będą krytykowali, to też dobrze. Wszystko trzeba przyjąć, najlepiej z pokorą, i robić dalej swoje, kochać mimo wszystko.
Pamiętajmy, że miłość i modlitwa są nam bardzo potrzebne, jak powietrze. Musimy oddychać, by żyć. Musimy kochać, by żyć z sensem, a nasze powołanie niech nam pokazuje potrzeby innych i pobudza do modlitwy wstawienniczej za innych. Modlitwa jest piękna, bo modlitwa jest językiem miłości.
Szczęść Boże
Urszula