Chodzi oczywiście o odwiedziny kolędowe zwane kolędą. Zaliczyliśmy w tym roku falstart. Czekaliśmy wraz z Radą Duszpasterską aż do połowy listopada, aby podjąć decyzję, czy po rocznej przerwie wrócimy do tradycyjnej kolędy od domu do domu. Kiedy podjęliśmy decyzję o takiej właśnie kolędzie, nastąpił gwałtowny wzrost zachorowań, a także niestety zgonów wskutek zakażenia koronawirusem. Po tygodniu od zapowiedzi musiałem kolędę odwołać, mimo że nie ma oficjalnego zakazu ze strony państwa. Przed wszystkim liczy się bezpieczeństwo i zdrowie naszych parafian. Gdyby kolęda się odbyła, moglibyśmy się spotkać z zarzutem, że nie liczymy się z epidemią i związanymi z nią zagrożeniami. Już na początku grudnia okazało się, że decyzja była słuszna. W naszej parafii pojawiło się wiele ognisk koronawirusa, klasy z naszej szkoły podstawowej i oddziały naszego przedszkola na zmianę udawały się na kwarantannę. Taki mamy czas i musimy się z tym liczyć.
Ale w zamian po świętach Bożego Narodzenia będziemy sprawować msze św. kolędowe z prośbą o Boże błogosławieństwo dla naszych parafian według zamieszkiwanych ulic. Zwykle po Bożym Narodzeniu nie planujemy mszy św. wieczornych ze względu na planowaną kolędę. Tym samym możemy w tym czasie takie msze sprawować. Podczas takiej mszy każdy jej uczestnik otrzyma do domu mikro zestaw: małą buteleczkę, na której znajdzie się nalepka z przedstawieniem naszego kościoła, a w buteleczce woda świecona, kredę oraz obrazki bożonarodzeniowe. Każdy sam będzie mógł zapisać na drzwiach swojego domu: C + M + B 2022 oraz pokropić dom wodą święconą. Przy okazji warto wyjaśnić, co oznaczają tajemnicze literki wypisywane na naszych drzwiach. Niekiedy są one mylnie interpretowane jako pierwsze imiona Trzech Króli (Kacper, Melchior i Baltazar). Tak naprawdę to też skrót, ale od słów łacińskich: Christus Mansionem Benedicat, co znaczy: Chryste, błogosław temu domowi.
Takie msze św. kolędowe są oczywiście pewną zastępczą formą rzeczywistej kolędy. Miejmy nadzieję, że w następnym roku ta „prawdziwa” kolęda powróci. A jeśli dopadnie nas znowu jakaś kolejna fala epidemii, to może trzeba będzie przesunąć kolędę na czas letni?
ksiądz proboszcz Leszek Makówka
A w Neapolu ciągle Boże Narodzenie
Pogodny, grudniowy wieczór. Wybieram numer mojej kochanej mamy z nadzieją, że odbierze. – Halo! No co tam słychać? Jak tam na wsi? – słyszę w słuchawce. – No cóż… w sumie to nie dojechałyśmy na wieś. Stoję pod zamkiem w Neapolu. Całkiem ciekawy widok, wiesz… – stwierdzam, po czym dociera do mnie pełen zdziwienia okrzyk – Co?! W Neapolu?! No fajnie… Choć w sumie, tak coś podejrzana wydawała mi się ta wasza wieś…
Tego dnia, intuicja mojej mamy po raz kolejny jej nie zawiodła. Niewinne kłamstewko z mojej strony w pole jej nie wywiodło, zaskoczyło jednak miejsce docelowe. Neapol. To południowowłoskie miasto chodziło za mną już od jakiegoś czasu. W sumie nic konkretnego, po prostu Neapol. – A może byśmy tak skoczyły do Neapolu, tanie bilety można kupić – pewnego dnia zaproponowała Gosia. – Czytałam o ciekawym wizerunku Madonny, podsyłam ci tekst. Tekst dostałam i przeczytałam, po kilku tygodniach wylądowałyśmy na miejscu. Cztery ciekawe świata globtroterki. Oj, ciekawości nam nie brakowało, choć myślę, że jej poziom był wprost proporcjonalny do poziomu naszej wiedzy o mieście. Wyrwane z rytmu codzienności pozwoliłyśmy się zaskoczyć chwili. Było warto. Głośny świat neapolitańczyków, osadzony wśród starych, majestatycznych murów potrafi zafascynować. Pierwszego dnia, przemierzając kolejne przeryte historią korytarze miasta dotarłyśmy do Via San Gregorio Armeno – miejsca, w którym Boże Narodzenie trwa cały rok. Przepiękne szopki autorstwa miejscowych artystów – to z tego słynie ta znana na cały świat uliczka. Duże, mniejsze, wyposażone w liczne figurki – arcydzieła. Tam zobaczyłyśmy szopki, ale trochę inne, bogatsze w bohaterów wydarzenia. Szopka to dla neapolitańczyków najważniejszy symbol świąt Bożego Narodzenia – doczytałyśmy w Internecie. Nie choinka, nie wieniec adwentowy, a szopka to obowiązkowy element świąt obchodzonych w Neapolu! I tak niezmiennie już od kilku długich wieków…
Szopki bożonarodzeniowe, w okresie świątecznym, możemy podziwiać we wszystkich polskich kościołach. Także w naszych domach staramy się jak najpiękniej zobrazować cud narodzin, jaki dokonał się w Betlejem ponad 2000 lat temu. Stare kroniki donoszą, że w Neapolu pierwszą szopkę można było zobaczyć już w XI wieku w kościele Santa Maria del Presepe (presepe czyli szopka po włosku). Z czasem szopki pokochali biedni, średniozamożni i ci bogaci neapolitańczycy. Początkowo rzeźbiono je w drewnie i przedstawiały wyłącznie postacie Świętej Rodziny, pasterzy, trzech króli, a także miejscowych świętych. Wraz z biegiem lat ich wygląd ewaluował. W połowie XVI wieku powstała pierwsza szopka wpleciona w kulturę Neapolu, a to za sprawą kapłana Kajetana z Thieny, który postanowił ubrać pastuszków w tradycyjne stroje neapolitańskie. Odtąd sacrum zaczęło mieszać się z profanum. Powstawały coraz to piękniejsze arcydzieła, w których Świętą Rodzinę otaczali zwykli neapolitańczycy, a tłem była stolica Kampanii (red.: region Włoch). Tradycja szopek neapolitańskich kwitła, a jej apogeum przypadło na XVIII wiek.
Szopki, które przez wieki tworzono w Neapolu, a także te, które dzisiaj zdobią Via San Gregorio Armeno, mają swój schemat i symbolikę. Jak w zwierciadle odbija się w nich życie neapolitańczyków. Zgodnie z tradycją figurki przedstawiają postaci obrazujące XVIII-wieczne społeczeństwo. W centrum każdej szopki znajduje się grota Narodzenia Pańskiego ze Świętą Rodziną. Przed nią stoją pasterze tzw. zampognari, na czele z śpiącym Benino, który we śnie widzi narodziny Dzieciątka. Obok pasą się owce – obraz wiernych będących blisko Dobrego Pasterza. Stałe elementy to: karczma – symbolizująca głód, zajazd – symbol grzechu (kojarzony z hazardem i prostytucją), rzeka – symbolizująca upływający czas i rzekę Jordan, most – oznaczający przejście z tego na tamten świat, oraz studnia – źródło życiodajnej wody. W pobliżu karczmy zawsze znajduje się sprzedawca wina, vinaio oraz piec z wypiekającym się chlebem. Wino to symbol krwi Jezusa, a chleb – Jego ciała. Przy końcu rzeki stawia się myśliwego ze strzelbą jako symbol śmierci, wcześniej jednak pojawia się rybak – symbol życia. Nad wodą stoją też praczki piorące szaty Marii i pieluszki Nowonarodzonego. Po obu stronach groty Świętej Rodziny widnieją rzemieślnicy i sprzedawcy, czyli osoby wykonujące codzienne czynności. Sprzedawców tylu, ile miesięcy: na luty sprzedawca ricotty i sera, na sierpień sprzedawca arbuzów, zaś na listopad sprzedawca kasztanów. W szopce zobaczyć można też Ciccibacco czyli pijaka, obrazującego cienką granicę między sacrum i profanum, a także Zi’ Vincenzo i Zi’ Pascale – dwóch bogatych panów grających w karty, symbole karnawału i śmierci. Wśród bardziej charakterystycznych postaci kobiecych warto wspomnieć przepowiadającą przyszłość cygankę, która z dzieckiem na ręku symbolizuje ucieczkę do Egiptu, bez dziecka przepowiada mękę Jezusa i cierpienie Maryi. W szopce nie brakuje też żebraków i chorych, symbolizujących dusze czyśćcowe. Poza tym wszystkim są też sławni trzej królowie. Mędrcy ze wschodu do szopki docierają jednak dopiero 6 stycznia.
Dla wielu neapolitańczyków tradycja stawiania szopki w domach ma charakter sentymentalny. Przekazywane z pokolenia na pokolenie figurki mają dla ich właścicieli olbrzymią wartość. Z pokolenia na pokolenie przekazywana jest też sztuka tworzenia szopek. Nie brak mieszkańców, którzy lubią spędzać czas nad ich budową i rozbudową, traktując to jak hobby. W ten sposób powstaje nieraz cały Neapol w miniaturze.
Turyści przez 365 dni w roku te przepiękne neapolitańskie dzieła mogą oglądać na Via San Gregorio Armeno, w historycznym centrum miasta. Liczne stoiska oferują kupno całych szopek, figurek, a także detali. Można też podejść do warsztatów znajdujących się na tyłach sklepów i podejrzeć artystów w ferworze pracy. Tradycyjne szopki neapolitańskie wykonywane były z drewna, terakoty i szkła, dzisiaj technika artystyczna może się od siebie różnić. Via San Gregorio Armeno szczególnie wieczorami tętni życiem, a nad tłumami unosi się zapach najlepszej na świecie pizzy. Co może zdziwić przechodniów? Może zamieszczone w szopce figurki przedstawiające m.in. papieża Franciszka, Michaela Jacksona, Nelsona Mandelę, zmarłego Fidela Castro czy też naszego rodaka Arkadiusza Milika, grającego swego czasu w SSC Napoli. Artyści ten modernistyczny akcent tłumaczą tym, że w szopce jak w zwierciadle odbija się to, co dzieje się na świecie, we Włoszech, w Neapolu. No cóż, w końcu Chrystus przyszedł na ten świat dla nas wszystkich, bez wyjątku, tak dla neapolitańczyków, parafian z Kłodnicy, jak i dla Michaela Jacksona. Ważne, by ten najważniejszy bohater szopki – nowonarodzone Dziecię – pozostał na swoim prawowitym miejscu, aby wyznaczał drogę wszystkim wokół, a wszystko odnajdzie swój sens.
Jest takie powiedzenie, że w Neapolu płacze się dwa razy: pierwszy raz, kiedy po przybyciu ogarnia nas strach i chaos panujący na miejscu, i drugi raz, gdy trzeba wyjeżdżać, a by się zostało. Warto pojechać, warto pooddychać tym miejscem. Nawet gdy ktoś powie, że przecież we Włoszech już był, to tak, we Włoszech, ale Neapol to całkiem inna rzeczywistość. To miasto jest miastem skrajności, od widocznej biedy po bogactwo, od piękna po brzydotę, każdy też pewnie słyszał o neapolitańskich mafiach… Gdzie, jak nie w Neapolu, mógłby przyjść na świat Bóg? I tak tradycja szopek broni się sama. To nadzieja na lepsze jutro. Jest jeszcze nadzieja ukryta w spojrzeniu kochającej Matki Boga, w spojrzeniu ukrytym w Santuario della Madonna dell’Arco, ale to już temat na całkiem inną opowieść…
Dominika Rusin
Z zatroskaniem o szkolną katechezę
Kolejne, listopadowe spotkanie przy kawie zgromadziło grupę osób zainteresowanych tematem, zatroskanych o religijne wychowanie swoich dzieci. Zaproszony gość, p. Anna Guzek, katechetka z 20 – letnim stażem, wprowadziła w zagadnienie dzieląc się doświadczeniem, inspirując zebranych do podjęcia dyskusji. Początkowo rozmowa toczyła się wokół zagadnień sensowności przekazu wiedzy i jej egzekwowania. Przeciwstawiano katechezę podporządkowaną rygorom szkolnego nauczania, tej prowadzonej kiedyś w salkach przyparafialnych, opartej raczej na swobodnym spotkaniu będącym bardziej świadectwem niż przekazem wiedzy religijnej. Postawione zostało pytanie o cele i zadania szkolnej katechezy, o podstawę programową, wreszcie o sam program – spróbuję się do niego pokrótce odnieść.
Podstawowym celem katechezy jest doprowadzenie uczniów do zjednoczeniu z Chrystusem, do głębokiej z Nim zażyłości, do uczestnictwa w kulcie. Stawia to przed katechezą następujące zadania: rozwijanie poznania wiary; wychowanie liturgiczne; formacja moralna; nauczanie modlitwy; wychowanie do życia wspólnotowego; wprowadzenie do misji. Proces osiągania założonego celu nie może odbywać się bez przekazywanie wiedzy i kontrolowania stopnia jej opanowania. Sposób jego realizacji określa dokument: Podstawa programowa katechezy Kościoła Katolickiego w Polsce, który stanowi wytyczne dla tworzenie konkretnych programów nauczania, określających ogólne cele i zadania oraz rozkład treści na każdy poziom nauki. Na tej podstawie opracowane są podręczniki katechetyczne dla każdego przedziału wiekowego oraz podręczniki metodyczne dla katechetów, ze wskazaniem szczegółowych intelektualnych i wychowawczych celów każdej katechezy oraz pomoce metodyczne, będące propozycją praktycznego zastosowania wskazań. Zainteresowani rodzice mogą zapoznać się z programem bezpośrednio u każdego katechety.
Innym, podjętym przez dyskutujących zagadnieniem, był problemu trudności w docieraniu z Dobrą Nowiną do młodzieży o duchowości coraz bardziej poddającej się “duchowi czasu”, coraz mniej utożsamiającej się z kulturą chrześcijańską. Padały słowa cierpkie, ale też podnoszące, pozytywnie oceniające trud katechizujacych, pozostawionych często samym sobie, bez wsparcia środowiska. Nie zatrzymano się jednak na tych zewnętrznych, dość pesymistycznych ocenach doświadczanej rzeczywistości. Wskazano na nieustannie działającego Boga, dotykającego głębin ludzkiego ducha – a to jest najlepszą Dobrą Nowiną!
I jakby dla zilustrowania podejmowanych zagadnień przychodzi liturgia słowa z dnia – najpierw czytanie z Księgi Machabejskiej o Eleazarze, uczonym w Piśmie 90-letnim starcu zmuszanym do sprzeniewierzenia się Prawu, do wyrzeczenia się wiary w imię doczesnego dobra. Zdecydowana postawa Bożego człowieka, mocno zanurzonego w tradycji, rozpoznającego dobro i postępującego za nim nawet za cenę życia, jest wyzwaniem dla nas, współcześnie żyjących w sytuacji braku jednoznaczności przekazu, zaciemniania prawdy Bożego przesłania, licznych pokus nęcących złudnymi korzyściami, gdzie relatywizm moralny nazwany jest dobrem, brzydota pięknem, seks miłością, a spotkany człowiek postrzegany jest jako zagrożenie bądź jako przedmiot służący zaspokajaniu własnych potrzeb. Jak znaleźć ma się w tej przestrzeni chrześcijanin, który nie zna swojej wiary, jak może podejmować decyzje, nie mając wiedzy religijnej, do czego ma się odwołać w wewnętrznej walce o dobro w sobie? Oparcie się wyłącznie o intuicję może być pomocne człowiekowi, który wzrastał w środowisku wiary, który otoczony sacrum od najwcześniejszych lat życia „nasiąkał” Bogiem. Jeśli jest inaczej, jeśli intuicja wiary została zaburzona przez brak formacji, przez wpływy zsekularyzowanego otoczenia, przez brak konkretnej wiedzy, człowiek narażony jest na podejmowanie złych decyzji, na odchodzenie od pełnienia Bożej woli, na popełnianie błędów, które mogą kosztować życie wieczne.
Słowo Boże daje nadzieję, nie pozostawia człowieka w niepewności – Ewangelia o celniku Zacheuszu jest odpowiedzią. Zdzierca, chciwiec, oszust bogacący się na ludzkiej krzywdzie, sługus rzymskich okupantów – tak go widzą i jest to słuszna ocena. Bóg jednak widzi inaczej – w głębi ducha zasiewa pragnienie, a jest ono tak silne, że pozwala pokonać wstyd przed ośmieszeniem, wyzbyć się względu na ludzkie opinie, pozwala podjąć działania nielicujące z posiadaną pozycją społeczną, jak w przypadku Zacheusza, który wdrapuje się na sykomorę, aby zobaczyć Tego, o którym usłyszał. Taka odpowiedź wystarcza. Historia się zatrzymuje, wszechświat wstrzymuje oddech, bo oto Bóg dostrzegł promyk dobra, zatrzymuje się przy grzeszniku, chce okazać miłosierdzie: zejdź szybko, bo chcę zatrzymać się w twoim domu. Bóg pragnie zamieszkać w grzeszniku, odmienić jego życie, nadać mu sens nadprzyrodzony, a ten znienawidzony przez ludzi człowiek przyjmuje dar – konsekwencją jest zbawienie: dziś zbawienie stało się udziałem twego domu.
A gdyby Zacheusz nigdy nie usłyszał o Jezusie? Pan zna drogę do każdego człowieka, to prawda, a jednak ważne jest głoszenie słowa, ważne, by nastawać w porę i nie w porę, by w warunkach, w jakich działamy, nie rezygnować. Bo, jak w innym miejscu Pisma czytamy: Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? /Rz 10, 14/. Katecheza szkolna może spełnić to zadanie. Niezależnie od predyspozycji konkretnego katechety, od napotykanych trudności, od braku dostrzegalnych owoców – Pan działa! Czasem też „uśmiecha się” do poddającego się rezygnacji, do opadającego z sił katechety, pozwalając mu usłyszeć podnoszące na duchu słowa, zobaczyć oczy młodych ludzi wpatrzonych w przekazującego Boże treści, zafascynowanych Tym, który jest prawdą, drogą i życiem!
Tak bardzo pożądane jest współdziałanie wszystkich podmiotów wychowawczych. Rodzina, Kościół i szkoła – środowiska przeżywające kryzys na wielu płaszczyznach nie mogą działać bez wzajemnego wsparcia – jeśli zrozumie się tę zależność, przyjdą oczekiwane efekty. Wychowanie religijne dziecka jest pierwszym obowiązkiem chrześcijańskich rodziców, wszak obiecali to samemu Bogu i z tego obowiązku zostaną rozliczeni. Katecheza szkolna przychodzi w sukurs temu zadaniu – dostarcza wiedzy, formuje na miarę szkolnych możliwości, w przestrzeń publiczną wprowadza sacrum. Wówczas, gdy rodzice towarzyszą dziecku w przyswajaniu podawanej w szkole wiedzy, gdy razem z nim uczestniczą w formacji religijnej, katecheza staje się szansą wzrostu dla całej rodziny, pomocą w tworzeniu środowiska sprzyjającego wychowaniu. Wywiązanie się z podjętego obowiązku nie będzie możliwe, jeśli sami rodzice nie wzrastają w wierze, gdy nie pogłębiają wiedzy religijnej, gdy sami nie kształtują swojego życia w oparciu o Ewangelię. Warto korzystać z każdej sposobności umożliwiającej duchową formację, uczestniczyć w katechezie dla dorosłych, podejmować odpowiednią lekturę, a przede wszystkim spotykać Boga na modlitwie, we Mszy Świętej, na osobistej adoracji pozwalając, by stawał się coraz bliższy, by przenikał wszystkie sfery życia, bo gdy daje się pierwsze miejsce Bogu, wówczas można stawać się wsparciem dla dziecka, można prowadzić go do osobowego spotkania z Chrystusem, dawcą wszelkiego dobra. A działaniom takim przypisana jest obietnica: Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia, a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy na wieki i na zawsze /Dn 12, 3/.