A co z Medjugorje? Co z Lourdes, Fatimą i innymi miejscami, co do których wielu ludzi jest przekonanych, że miały tam miejsce Objawienia Maryi?… Tak – odpowiedziała Christine – trzy lata temu chciała się tego dowiedzieć pewna kobieta, która przyjechała na pielgrzymkę do Meksyku. Poszła wtedy prosto do jednej z widzących i poprosiła ją, by przekazała jej pytanie Matce Bożej. Kilka dni później dziewczyna wróciła z odpowiedzią: «Tu się ukazuję – powiedziała Królowa Pokoju – ale w Meksyku mieszkam. Tu ukazuję się nielicznym, w Meksyku jestem dla wszystkich, dla każdego, kto do mnie przychodzi, o każdej porze dnia i nocy». /Paul Badde, Guadalupe. Objawienie, które zmieniło dzieje świata/.
Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Meksyku – to od tego miejsca św. Jan Paweł II w roku 1979 rozpoczął swe zagraniczne podróże. Wielki ewangelizator naszych czasów, na wstępie swej ojcowskiej podróży, pokłonił się przed największą ewangelizatorką wszech czasów. Oddał się na służbę morenity, która 448 lat wcześniej pojawiła się w życiu swych ukochanych dzieci, odmieniła ich losy i w sposób namacalny pozostawiła im cząstkę siebie. Cudownie powstały obraz Maryi na płótnie z agawy i fascynująca historia Jej objawień w Nowym Świecie nawróciły miliony ludzkich serc, milionom wskazały Jezusa jako dawcę życia. A wszystko to rozpoczęło się pewnego grudniowego poranka od spotkania matki z „najmniejszym spośród Jej synów”.
Rok 1531 dla Azteków, ówczesnych mieszkańców dzisiejszego Meksyku, nie był szczególnie szczęśliwy. Dziesięć lat wcześniej, po dwuletnich krwawych starciach z Europejczykami, upadło ich wieczne miasto Tenochtitlán. Wyginęło też wiele plemion nowego lądu. Tak prowadzony dialog pomiędzy tymi dwoma światami skazany był na porażkę, jak i mieczem naznaczona chrystianizacja tubylców. Wiara w jednego Boga nadal była Aztekom obca, z nielicznymi wyjątkami. Przed kilku laty ochrzczony i niedawno owdowiały Indianin Juan Diego tak jak mógł, służył Bogu, a uczestnictwo we mszy świętej dawało mu wiele radości. To właśnie w drodze na Eucharystię ujrzał Ją, nieznajomą dziewczynę, nad brzegiem szafirowego jeziora. 9 grudnia o świcie Juan Diego wyszedł z domu z zamiarem dotarcia do Tlatelolco, miasta, w którym znajdowały się kościół i siedziba władz tamtejszej parafii. Dochodząc do wzgórza Tepeyac, usłyszał cudowny śpiew dochodzący z wysokości, po nim zaś wołanie: Mały Juanie, Juanito… Indianin zaczął się wspinać, by zobaczyć, czyj to głos. Na szczycie ujrzał piękną dziewczynę w lśniącej szacie, która przedstawiła się jako Święta Dziewica Maryja, Matka jedynego prawdziwego Boga. Chciałabym, aby wzniesiono tu dla mnie świątynię, abym go tu mogła ukazywać, chwalić i na wieki rodzić… Tu ofiaruję ludziom całą moją miłość, moje miłosierne spojrzenie, moją pomoc, pocieszenie, zbawienie – powiedziała, po czym poprosiła Juana Diego, aby udał się do biskupa Meksyku i przekazał mu Jej życzenie. Indianin poszedł, kapłan jednak nie uwierzył. Jeszcze tego samego dnia Juanito wrócił na wzgórze, by opowiedzieć o swym niepowodzeniu. Matka Boża wysłuchawszy go poprosiła, by następnego dnia powtórzył powierzoną mu misję. I drugie podejście zakończyło się fiaskiem, przy czym tym razem kapłan poprosił o znak, który potwierdziłby relację Indianina. Maryja przystała na to. Wróć jutro, aby zanieść najwyższemu kapłanowi znak prawdy, o który prosił. Wtedy ci uwierzy – powiedziała. Juanito następnego dnia nie pojawił się. Czuwał przy wuju leżącym na łożu śmierci. Dopiero dwa dni później ruszył w kierunku miasta, by sprowadzić spowiednika dla konającego. Gdy dotarł do wzniesienia Tepeyac, wybrał inną drogę niż zazwyczaj, myślał bowiem, że jeżeli spotka Matkę Bożą, ta zatrzyma go i nie zdoła wypełnić prośby krewniaka. Wtedy, nieoczekiwanie, Maryja stanęła na jego drodze. Indianin rzucił się Jej do stóp. Prosił o wybaczenie. Opowiedział, co spotkało jego wuja. Matka Boża uspokoiła go: Weź sobie do serca! On już jest zdrów! Potem wysłała Juana Diego na szczyt wzniesienia, aby zerwał rosnące tam kwiaty i przyniósł przed Jej oblicze. Tak też zrobił. Piękne kastylijskie róże, które w tym miejscu i czasie nie miały prawa kwitnąć, położył owinięte w swój płaszcz u stóp Maryi. Ta uporządkowała zebrany bukiet, zamknęła na nowo płótno i kazała rozwinąć je przed biskupem. Juan Diego z radością udał się do kapłana, a gdy rozpostarł przed nim swój płaszcz i róże upadły na posadzkę, oczom zebranych ukazał się cudowny wizerunek Matki Bożej, niewiasty spowitej w gwiazdy i kwiaty. Tym razem biskup uwierzył, a za nim wiele milionów istnień.
Nienamalowany ludzką ręką obraz niewiasty o metyskich rysach twarzy do dziś można zobaczyć w bazylice położonej w miejscu objawień na obrzeżach stolicy Meksyku. To portret obfitujący w znaki, które tak bliskie były azteckim plemionom. Aztekowie od razu zobaczyli na nim Panią, która przysłoniła słońce – bożka, któremu od wieków składali krwawe ofiary, turkus płaszcza pozwolił im rozpoznać Królową, kwiaty znaczyły, że Jej szatą jest stworzenie, a gwiaździsty płaszcz, że okryciem jest kosmos. Miała złożone ręce, oczywistym było więc, że kierowała do kogoś swe modły. Rodowici mieszkańcy Meksyku szybko rozpoznali też stan Maryi, widząc pas, którym była przepasana. Na obrazie Matka Boga jest brzemienna. Jest żywą monstrancją, która nie skupia uwagi na sobie, lecz wskazuje na swojego Syna. Jeden z najpiękniejszych sekretów Maryi, ale też myślę dar dla nas, ludzi współczesnych, ukryty został w Jej oczach. Już w roku 1929 oficjalny fotograf bazyliki na wykonanych przez siebie negatywach odkrył w prawym oku Madonny obraz brodatego mężczyzny. Kolejne dekady to nieustający postęp techniki i kolejne badania portretu morenity. W roku 1979 sprzęt, dzięki któremu NASA wykonuje zdjęcia satelitarne, umożliwił wykonanie zbliżeń, potwierdzających obecność w oczach naszej Pani nie jednego człowieka, a całej grupy osób! Ujęcia dotyczą sceny z ukazania się Jej cudownego wizerunku w pałacu biskupim 12 grudnia 1531 roku. Co ciekawe, to dwie różniące się od siebie migawki, tak jak w przypadku naszych oczu, w których znajdują się idealnie pasujące do siebie dwa różne odbicia tej samej sceny.
Guadalupe – dziś to niezwykle popularne imię w całej Ameryce Łacińskiej. Sama poznałam kilka szczęśliwych jego posiadaczek. Do końca nie wiadomo, dlaczego dokładnie tę nazwę przypisano objawiającej się w Meksyku Maryi. Najbliższe prawdzie może być twierdzenie, że określenie, jakim przedstawiła się Madonna Juanowi Diego, brzmiało w jego ustach jak Guadalupe, a Hiszpanom ta nazwa wiele mówiła. Oni również mają swoje sanktuarium maryjne w hiszpańskim Guadalupe, do którego od wieków pielgrzymują. Także Herman Cortez, przed podbojem nowego lądu, odwiedził to miejsce. Może poprosił o wsparcie, wytrwałość, a może o siłę. Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że gdy jego miecz zawiódł, Maryja wzięła sprawy w swoje ręce.
Kopia obrazu Matki Bożej z Guadalupe stała na biurku Jana Pawła II. Od 29 stycznia 1979 roku kierowała moimi krokami – wyznał podczas ostatniej wizyty w Meksyku w roku 2002. Meksyk to Ona, a bez Niej? Może by i nas dzisiaj nie było. Historia z Guadalupe to historia o sile czułości. To historia matki, która przyszła do swych dzieci. Przyszła bez nakazów, napomnień, ostrzeżeń czy nawet dobrych rad. Podbiła miliony serc swoją obecnością! Już na wzgórzu Tepeyac obiecała ofiarować nam swe miłosierne spojrzenie. Juan Diego zobaczył je kilka dni później, utrwalone na Jej cudownym autoportrecie. Zobaczył to samo spojrzenie, które do dziś oglądają miliony wiernych przybywających do Meksyku, by się swej Matce pokłonić.
Dominika Rusin