„Aby wszyscy byli jedno”. Myśli bpa Wilhelma Pluty
Przed laty na Kłodnicy… Cz. II. Radykalizacja poglądów
A w szkole już wiosna!
Z życia parafii
Życzenia
Czy wiesz, że…
Fotokronika parafialna
…dlaczego na Kłodnicy „miałoby to nie wyjść”!
Kiedy przed kościołem postawiłem krzyż „oddaj swój grzech Jezusowi”, usłyszałem złośliwą albo pełną wątpliwości uwagę: „Na Kłodnicy to nie wyjdzie!”. Myślę, że wyszło, jeśli mamy myśleć w takich kategoriach. Wbite gwoździe możemy liczyć już w setkach. Ale to nie jest istotne. Gdyby został wbity tylko jeden gwóźdź, to byłoby warto dla tej jednej osoby, która by go wbiła. Przy okazji wspomnę, że pomysłodawcą takiego krzyża jest słynny polski performer Zbigniew Warpechowski, który od kilku lat chodził za mną z tym pomysłem. Wszyscy księża, którym proponował taką religijną akcję, odmawiali, jak gdyby „bali się krzyża”. I jeszcze jedna uwaga: w tym oddaniu grzechu Jezusowi nie chodzi o formę zastępczą w stosunku do sakramentu spowiedzi, wprost przeciwnie, świadome wbicie gwoździ ma być zachętą do pogłębionego spotkania z Jezusem w konfesjonale. Krzyż ostatecznie stanie w naszym Bożym grobie.
Kiedy wymyśliłem akcję jałmużny postnej przez cały okres Wielkiego Postu, z jednej strony umożliwiającej pokutny odruch serca, z drugiej – wsparcie konkretnego celu, znowu usłyszałem: „Po co?”. Nowe cyrki w kłodnickim kościele. I znowu muszę rozczarować tych, którzy tak pomyśleli. Kiedy piszę te słowa, a mamy jeszcze trzy tygodnie Postu przed nami, już zostało zebranych sześć tysięcy złotych. Na dodatkowy odruch serca to bardzo dużo. I znowu uwaga przy okazji tej jałmużny: nowa skarbona dla wielu osób okazała się niełatwa w obsłudze. Ale myślę, że teraz już wszyscy potrafią wrzucić do niej datek. Skarbona przypomina troszkę skrzynkę na listy. Dlatego już niebawem wykorzystamy ją do innej akcji: napisz do farorza! Ale o tym następnym razem.
Kiedy ogłosiłem, że może uda się nam zorganizować miniekstremalną drogę krzyżową – nocą, do odnowionego krzyża w lesie panewnickim, znowu usłyszałem: „Tego nigdy nie było, po co to robić!”. I pewnie tej drogi męki nie odprawimy w tym roku z powodu gwałtownego wzrostu zachorowań na covid i w konsekwencji utrzymania dotychczasowego reżimu sanitarnego. Ale już wiemy, że chętnych było bardzo wielu i jak Bóg da, pójdziemy w następnym roku.
Opisuję te nowe propozycje wielkopostne, aby tym wszystkim, którzy powątpiewali w ich sens, tym, którzy mówili „u nas nigdy tak nie było”, pokazać, że Pan Bóg może działać na bardzo wiele sposobów, tylko trzeba Mu nie przeszkadzać. Nie wiem, dlaczego na Kłodnicy „miałoby to nie wyjść”!
ks. proboszcz Leszek Makówka
Nieodłącznym elementem Wielkiego Postu jest czas rekolekcji. Po co powtarzany jest ten sam schemat każdego roku? Jaki tego cel? Na te i wiele innych pytań szukaliśmy odpowiedzi pierwszego dnia naszych parafialnych rekolekcji, którym przewodniczył ks. Piotr Brząkalik. Otóż punktem odniesienia jest tutaj właśnie czas… Ten, który tak pędzi, i ten tak zwany kawał czasu, ten, który nas zmienia i doświadcza. Bez względu na sytuację, w jakiej znajdujesz się dzisiaj, Bóg mówi „nawracajcie się i wierzcie”, wciąż i na nowo. Warto mieć taką przypominajkę raz w roku, która uporządkuje nasze życie, pozwoli każdemu z nas przyjrzeć się sobie z różnych perspektyw.
Rekolekcje opierały się na przypowieści o synu marnotrawnym, tak dobrze nam znanej. Kluczową rolę odegrał także obraz Rembrandta o tej samej tematyce, z którego mogliśmy odczytać postawy tych trzech postaci i na nich skupić swoją uwagę.
Istotą wspomnianych czterech dni było PRZYJRZEĆ SIĘ SOBIE i poszukać podobieństw do omawianych bohaterów. Na pierwszy ogień poszedł syn, ten marnotrawny. Słusznie ksiądz rekolekcjonista zauważył, że niewielu z nas widzi w sobie odbicie tego właśnie bohatera. Choć to bardzo złudne założenie. Wystarczy zadać sobie kilka pytań… Czy potrafię poprosić, czy tak jak on: żądam? Czy proszę o radę, czy wychodzę z założenia, że ja wiem najlepiej? Szanuję i doceniam to, co mam, to, co otrzymuję, czy wyznaję zasadę „łatwo przyszło, łatwo poszło”? Dziś tak wiele w nas pretensji, roszczeń i ciągłego niezadowolenia. Wszyscy wokół są winni, sobie nie mamy nic do zarzucenia.
Z tej nauki rekolekcyjnej idą ze mną dwie myśli. Pierwsza to umiejętność przyznania się do winy, do błędu, do kłamstwa, ale też do swoich słabości. Umieć przyznać się przed samym sobą, stanąć w prawdzie o sobie samym. Bardzo to dziś trudne, w tym świecie superbohaterów i nieomylności, a przecież każdy czasem się myli. Warto przyjrzeć się sobie. Do czego dążę w życiu, czy jestem dumny ze swoich postaw? Jak to oddziałuje na moje relacje z bliskimi? Każdy z nas nosi w sobie jakieś poczucie winy, jakąś nierozwiązaną sprawę czy niedomówienie. Może właśnie po to jest ten czas rekolekcji – by wyciągnąć rękę do zgody? Jedno zdanie ks. Piotra dźwięczy mi w uszach: „Fundamentem każdej zgody jest umiejętność przyznania się”.
Druga myśl to wdzięczność, umiejętność dostrzegania tego, co mam, i bycia szczęśliwym. Wciąż nam mało, wszystko jest nie takie, jak byśmy chcieli. Stawiamy wymagania, podnosimy poprzeczkę – i dobrze, bo to nas rozwija, pozwala iść do przodu, ale to też często odbiera nam szczęście, zadowolenie. Gubimy tę rzeczywistość, że to nie ja sam, a razem z kimś, że to nie moje, a nasze, że to nie dzięki sobie, a dzięki łasce Pana Boga. Czytałam ostatnio opowieść jednej kobiety o tym, jak modli się ze swoimi dziećmi. Są to małe dzieci. Wieczorną porą siadają razem na dywanie i mówią o tym, co fajnego im się przytrafiło, za co dziś chcieliby Panu Bogu podziękować, co dobrego udało im się dziś zrobić. Pomyślałam wtedy, że od tego chyba każdy z nas powinien zacząć… od wdzięczności. Uwrażliwić siebie na to, jak wiele mi dano, może to będzie recepta na arogancję, ciągłe pretensje i żądania, na oschłość i niezadowolenie.
Trzeciego dnia towarzyszył nam drugi syn. Człowiek, który stoi z boku, z założonymi rękami, wycofany. Wiele razy brakuje nam odwagi, by stanąć oko w oko z trudną sytuacją w naszym życiu, wiele razy wolimy się wyręczyć kimś. Stajemy się wtedy podobni właśnie do starszego brata. Mało tego, często uważamy, że ktoś nie zasługuje na szczęście, na te wspaniałości, które go spotkały, rzucamy oszczerstwa, patrzymy na kogoś z góry, czujemy gniew. Choć ten starszy syn wydaje się przykładnym, przy bliższej analizie wcale nie jest taki kryształowy. Ks. Brząkalik zostawił w mojej głowie znów jedno zdanie: „Można nigdy nie opuścić domu, a wewnętrznie być daleko”. Jak to jest z moją otwartością i życzliwością?
Pozostaje ojciec. Starszy człowiek, który cierpliwie czeka. Ale to nie jedyna cecha tej postaci. Kiedy jego młodszy syn chce rozpocząć życie na własny rachunek według swojego planu, on nie próbuje go odwieść od tego pomysłu. Nie narusza jego wolności. Ponadto jest dyskretny, nie żali się i nie chwali. Wiele tu podobieństw do Pana Boga – cierpliwy, szanuje naszą wolność, wyrozumiały, a nawet pobłażliwy. Na to wszystko zwrócił uwagę ksiądz rekolekcjonista.
Zastanawiając się nad postawą ojca z tej przypowieści, została ze mną myśl o wolności. Ojciec nie narusza wolności syna. Jak często próbujemy ingerować w życie, w decyzje, w wygląd, ubiór drugiego człowieka? Jak często ingerujemy w wychowywanie dzieci naszych bliskich czy znajomych? Wreszcie: jak często tym ingerencjom służy ocenianie i wyzywanie? Ile razy w swoim życiu kogoś
„zgasiłem”? Może to we mnie tkwi problem? Może to ja chcę życie i świat moich bliskich zamknąć w moich schematach i nie mieści mi się w głowie, że można chcieć inaczej? Może to właśnie ja nie umiem uszanować wolności drugiego człowieka?
Czy potrafię stanąć w prawdzie o samym sobie? To jest najwyższy czas, by przyjrzeć się sobie i coś zmienić, dla siebie, dla innych, dla Boga.
Coś subtelnego jest w blasku wczesnowiosennego słońca opromieniającego ziemię Zbawiciela. Chłodne noce, gorące popołudnia, a między tym odświeżająco przyjemne poranki.
Warto zapamiętać widok tych poranków, znaleźć czas na delektowanie się nimi, bo jest ich zawsze za mało. Niektórzy z nas już tam byli, inni pewnie jeszcze pojadą, niewielu jednak zostaje na dłużej. Zawsze wracamy i czujemy niedosyt. Czego? Myślę, że piękna. Piękna, które nas na przestrzeni tego małego skrawka ziemi otacza.
Możemy je dostrzec w spokoju panującym na placu bazyliki Zwiastowania Pańskiego. W porannym słońcu, które rozświetla mury i twarze delektujących się nim pielgrzymów. W skupieniu, które dane jest każdemu, kto choć na chwilę usiądzie i spróbuje zrozumieć, że ten sam bliskowschodni wiatr owiewał twarz Marii, zawsze przed południem.
Możemy udać się szlakiem w przeszłość. Przez pagórki, wśród kamieni spowitych w zieleń i mocno czerwonych kwiatów, mijając kolejno lasy i zagajniki, arabskie miasteczka i stada krów pasących się przy drodze, odkryć piękno galilejskich wędrówek Jezusa. Przejść trasę, którą blisko dwa tysiące lat temu On wielokrotnie przemierzał, z Nazaretu do Kafarnaum. Na co patrzył? O czym myślał? Boga, który stał się dla nas człowiekiem, też chyba bolały nogi, tak jak nas, którzy zmierzamy Jego śladem. Pewnie by nam towarzyszył w tej wyprawie, uśmiechając się na widok oczarowania krajobrazem, jakie maluje się na naszych twarzach. On lubił te wędrówki…
Piękno ciszy odnajdziemy w adoracji naszego Pana, w betlejemskiej Grocie Mlecznej. Ciszy, której nie można zakłócić. Po przebytej drodze wtopimy się w jej tajemnicę. Jeżeli choć na chwilę uklękniemy w tym przedziwnym zakątku Palestyny, dusza będzie chłonęła i chłonęła… i będzie się chciało zostać i trwać, jak ta na biało ubrana zakonnica przed nami.
Jeżeli zdecydujemy się przebić przez tętniące życiem Betlejem, zobaczymy piękno ludzkiej dobroci, jaśniejącej w uśmiechu. Z każdym kolejnym schodem poczujemy silną tożsamość z tym miejscem. Miejscem walczącym o przetrwanie, które, jak my sami czasem, pragnie wolności i zrozumienia. Przy odrobinie wytrwałości dotrzemy do Karmelu. Spojrzymy w niesamowitą świętość Małej Arabki, usiądziemy na murku i patrząc przed siebie, poczujemy, że żyjemy, i podziękujemy Bogu za wszystko, co nas w życiu spotkało, dobrego i złego.
Może usłyszymy wołanie, zaproszenie do udziału w spotkaniu. Słowa powiodą nas do Ein Karem, gdzie przed wiekami Elżbieta przywitała swoją krewniaczkę Maryję. Tam zobaczymy obie. Będą wiedziały więcej niż przy pierwszym spotkaniu. Maryja, jako doświadczona matka, pewnie spojrzy z miłością i powie, że najpiękniejsza z obietnic już się wypełniła, że w Jerozolimie, jeśli ją odwiedzimy, zobaczymy pusty grób…
Jerozolima to piękne miasto, szczególnie o poranku. Choć zachody też są piękne. Każdy chociaż raz powinien zagubić się w jej starych murach i odnaleźć na nowo. Wspinaczka też jest dobra. Pomiędzy żydowskim cmentarzem a gajami oliwnymi wydeptanym betonowym szlakiem można dotrzeć do miejsca, które olśni rozciągającą się w dole Jerozolimą. Panorama świata w miniaturce na wyciągnięcie ręki. Świata, którego nikt śmiertelny nie ogarnie.