Mając nadzieję na koniec epidemii, trzeba przygotować nowe miejsca postojowe dla samochodów naszych wiernych. Sceptycy mówią, że po epidemii już nic nie będzie takie samo jak przed nią, czyli w skrócie: nie warto tworzyć nowego parkingu. Nie wiem, co będzie, ale chociażby spontaniczne zaproszenie do przyjęcia komunii świętej po wielkopiątkowych obrzędach, kiedy pod kościołem pojawiły się dziesiątki osób, pozwala mieć nadzieję, że nowe miejsca postojowe będą jeszcze potrzebne. Dlaczego zrezygnowaliśmy z zapowiadanej lokalizacji parkingu, czyli na pasie ziemi za istniejącym ogrodzeniem probostwa, pomiędzy ulicami Kochłowicką i Sosnową? Po przeanalizowaniu powierzchni tego miejsca oraz położenia wnioski nasunęły się następujące: powierzchnia jest zbyt duża dla naszych potrzeb, w konsekwencji koszty budowy (jak się okazuje zupełnie poważne) byłyby nieuzasadnione, konieczne byłoby wybudowanie szerokiego chodnika przechodzącego przez środek trawnika przy probostwie pomiędzy kościołem a parkingiem, no i na koniec, jak niektórzy „złośliwie” zauważyli – kiedy przeniesiemy potem kościół bliżej parkingu.
Nowa lokalizacja nie ma w sobie żadnej z wyżej wymienionych wad. Położona symetrycznie do istniejącego parkingu swoim obszarem zajmowałaby pas ziemi wzdłuż ogrodzenia przy ul. Kochłowickiej w dolnej części trawnika. Dlaczego wcześniej nie podejmowaliśmy starań o budowę parkingu właśnie w tym miejscu? Ponieważ stary przebieg ul. Kochłowickiej był inny od obecnego. Droga tworzyła łuk obecnie przebiegający przez istniejący parking przykościelny i część trawnika przy probostwie. Działki te należą do miasta Ruda Śląska. Obecnie zostały uruchomione procedury umożliwiające przejęcie tego terenu w użytkowanie wieczyste albo zakup. Do tego przygotowywany jest specjalny projekt parkingu, ponieważ na jego utworzenie musimy uzyskać pozwolenie budowlane. Stąd sprawa na razie jest na poziomie „papierów”. Mamy więc nadzieję nie tylko na koniec epidemii, ale przede wszystkim na to, że kościół będzie nadal potrzebny naszym mieszkańcom.
ks. proboszcz Leszek Makówka
Pierwotnie planowane miejsce na parking
Księże Henryku, niedawno obchodził Ksiądz 50. rocznicę święceń. Dla kapłana każdy rok bycia z Jezusem jest czymś pięknym i wyjątkowym. Nowe miejsca, nowi ludzie, inne czasy… W 1963 roku wstąpił Ksiądz do seminarium. Wówczas śląskie seminarium miało swój gmach w Krakowie. Chciałbym Księdza zapytać, kiedy zrodziła się ta myśl, by pan Henryk został ks. Henrykiem.
Na początku niech mi wolno wyrazić swe zdziwienie, że w związku z moim jubileuszem kapłaństwa przedstawiciel „Znaku Krzyża” chce postawić mi kilka pytań. W żartach zapytałem, czy muszę wykupić te dwie strony, aby to się ukazało.
Koniec żartów, bo padło pytanie ważne, pełne tajemnicy, zadawane często na katechezie przez dzieci i młodzież. Spróbuję odpowiedzieć. W ostatni Wielki Czwartek śledziłem wypowiedzi wielu polskich biskupów na temat kapłaństwa i wszystkiego, co z tym jest związane. Biskupi często powtarzali jedną prawdę: pierwszym seminarium jest rodzina. Jej duch modlitwy, miłości do Kościoła, parafii, szacunek do pracujących aktualnie w parafii księży itd. Tak było w moim domu rodzinnym.
Dodam coś bardzo ważnego. Codzienny widok rodziców modlących się wieczorem i duma z tego, że jako ministrant, w niedzielę, przez wiele lat widziałem mamę i tatę zawsze w tym jednym miejscu w kościele. Moja chłopięca duma miała też inny, niby błahy powód. Tata stał w miejscu, gdzie na Mszy św. stali ówcześni dla nas idole: Cieślik, Wyrobek…
Trudno pominąć rolę, jaką w tym czasie dla nas, ministrantów, były postaci proboszczów /ks. Teodor Krząkała, ks. Franciszek Gębała/ i ówcześni wikarzy. Dużą rolę w drodze do kapłaństwa odegrała obecność na rekolekcjach dla ministrantów, np. w Koniakowie.
W odpowiedzi na postawione mi pytanie jeszcze jedno zdanie. Abp Depo w Wielki Czwartek powiedział m.in. „Dar powołania jest niezasłużonym wyborem nas przez Boga, już pod sercem naszych matek, a nie prawem przysługującym komukolwiek z nas. Źródło naszych powołań jest w Sercu Zbawiciela. Kapłaństwo jest tajemnicą Najświętszego Serca Zbawiciela”.
Lata formacji w seminarium były na pewno inne niż obecnie. Doskonale pamiętamy opowieści z wojska, ale troszkę mniej przeżycia z seminarium. Czy mógłbym prosić Księdza o przypomnienie ciekawych sytuacji z wojska oraz o opowiedzenie nam o czasie spędzonym w seminarium, jak wyglądały pierwsze posługi, aż w końcu święcenia diakonatu?
Wiele już powiedziałem i napisałem na temat pobytu kleryków w wojsku. Wiele było wydarzeń radosnych, ale i smutnych. Był to czas doświadczenia i próby. Próby wiary i powołania. Jak wspomniałeś, już o tym pisałem w dawnych numerach „Znaku Krzyża”. Do dziś mam wielu przyjaciół kapłanów w Polsce. Wielu kolegów kapłanów – wojskowych odeszło do wieczności. Piękne są spotkania dawnych kleryków-wojskowych, co kilka lat: Częstochowa, Licheń, Warszawa-Rembertów, Warszawa-Praga itd.
Opowiem może taką anegdotę: Idziemy na obiad w kolumnie i mamy śpiewać piosenkę żołnierską. Ktoś wpada na pomysł i rozpoczyna Gaudeamus igitur /po łacinie, hymn studentów/. Prowadzący nas sierżant, lubiany przez nas, zatrzymuje nas i woła: Żołnierze, wy mi tu zagranicznych „piosenków” nie śpiewajcie, bo się na ruskim znam.
I inne wydarzenie, które zapadło w pamięć: Kołobrzeg. Wigilia Bożego Narodzenia. Jesteśmy klerykami polskich seminariów. W każdej z sal wojskowych znalazła się mała choinka, śpiewamy kolędy, łamiemy się opłatkiem, przecież jest Wigilia. Po jakimś czasie do każdej sali wpadają podoficerowie. Za 10 min zbiórka na korytarzu w mundurach wyjściowych. Wymarsz. Idziemy pustymi ulicami Kołobrzegu. Za zasłoniętymi oknami słychać śpiew kolęd. Prowadzą nas do kina. Rozpoczyna się seans filmu „Jak hartowała się stal” /komunistyczny klasyk/. Zaczęliśmy tupać i gwizdać /w kinie byliśmy tylko my, klerycy wojskowi/. Po jakimś czasie wyprowadzili nas stamtąd. Marsz do koszar. Potem już w salach kolędy, modlitwa, opłatek. Takie wspomnienie, jedno z bardzo wielu.
Seminarium w Krakowie. Formacja i studia. Wspólne dążenie do kapłaństwa. Było wiele funkcji. Ważnych i mniej ważnych. Mnie przydzielono na pewien czas funkcję dziekana. Ważne obowiązki mieliśmy też jako subdiakoni i diakoni. Trudno tu mówić o wszystkim, bo po przyjęciu święceń niższych tzw. minorki też pełniło się jakieś funkcje. Ale w tym wszystkim najważniejsze było szukanie w sobie odpowiedzi na pytanie o trudną tajemnicę kapłaństwa. Dlaczego Jezus wybrał nas, ludzi słabych, abyśmy uczestniczyli w Jego Chrystusowym Kapłaństwie.
Jest 8 kwietnia 1971 roku, Wielki Czwartek, minuty przed Mszą, na której zostanie Ksiądz wyświęcony na kapłana. To duże przeżycie. Chciałbym Księdza zapytać, jak przeżywał ten wyjątkowy dzień święceń oraz jak wyglądała pierwsza Msza, którą sprawował w swojej wspólnocie parafialnej.
Dni przed przyjęciem święceń są przeżywane w wielkim napięciu. Począwszy od rekolekcji jest to czas bardzo szczególny. Do spełnienia jest wiele spraw organizacyjnych. Ale najważniejsze jest duchowe przygotowanie do Mszy św. prymicyjnej. Wszystko było poprawnie, uroczyście, kościół w Hajdukach zapełniony jak nigdy. Wielkim przeżyciem jest udzielanie błogosławieństwa prymicyjnego, szczególnie najbliższym i kapłanom. Warto wspomnieć o pomocy, której udzielali mi obecni przy mnie koledzy kursowi i ks. proboszcz.
Wszystko byłoby bez zarzutu, gdyby nie jedna mała wpadka /widoczna tylko dla otoczenia/. Nie dojechał na czas ksiądz kaznodzieja z Krakowa, wspaniały kapłan, znany w całym Krakowie. Dotarł, ale na Mszę nie zdążył. Im bliżej kazania, tym bardziej nerwowo szukano zastępcy. Zgłosił się jeden z gości, ksiądz dziekan z Lipin. Powiedział pięknie.
Jak już wspomniałem w pierwszym pytaniu, w życiu każdego księdza pojawiają się nowi ludzie, nowe miejsca. We wspólnocie Kościoła witał Ksiądz nowo ochrzczonych, towarzyszył parom podczas sakramentu małżeństwa oraz żegnał wielu ludzi na cmentarzu. Dobrze wiemy, że nie było tego mało. Na pewno były jakieś momenty już w życiu kapłańskim, które były dla Księdza wielką radością, ale też smutkiem. Czy mógłby Ksiądz nam o nich opowiedzieć?
Życie kapłańskie dlatego jest piękne, bo jesteśmy wśród wiernych i dla wiernych. Razem z nimi przeżywamy ich sprawy radosne, ale i smutne. Udzielanie chrztów, błogosławienie małżeństw, tych szczególnie z grona bliskich, np. z rodziny. W tym roku mam zaproszenie małżonków, którym udzielałem wraz z innym kapłanem z Warszawy ślubu 50 lat temu, w małej wiejskiej parafii. Były też trudne momenty, a tymi są pogrzeby bliskich /mama, ojciec zmarł wcześniej, dwóch braci, siostra/. Bardzo przeżywałem śmierć kolegów z wojska. Byli w moim wieku. W Kłodnicy każde odejście było smutkiem, szczególnie tych, którzy byli mi tak pomocni w pracach budowlanych i duszpasterskich.
W 1988 roku zostaje Ksiądz proboszczem w naszej parafii. I jest nim przez 23 lata. W naszej wspólnocie zostawił nam Ksiądz cząstkę siebie. Jako dobry gospodarz wraz z parafianami stawiał Ksiądz dom katechetyczny, dom przedpogrzebowy, dzwonnicę, dwukrotnie dokonano gruntownego remontu kościoła itd. Było tego wiele. Jak Ksiądz wspomina te lata spędzone wśród nas?
To pytanie każe mi się uśmiechnąć. Z natury jest u mnie inaczej /przed oczyma mam postać p. Anastazji i jej ciepłe uwagi na ten temat/. Pytanie jest o wspomnieniu 23 lat proboszczowania. Odpowiedź jest tylko jedna – piękny czas pracy duszpasterskiej. Używane wobec mnie wyrażenie „dobry gospodarz” to przede wszystkim budowanie i jeszcze raz budowanie. Bo taki okazał się wymóg na tamtą chwilę. To, co udało nam się zrobić, to dzięki otwartemu sercu i oddaniu swoich sił i umiejętności przez wielu parafian. Dziś z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie zaniedbaliśmy spraw duszpasterskich. Udało się zrealizować wiele inicjatyw duszpasterskich, które wyszły od parafian, np. Wieczernik, KSM, Oaza Rodzin itd.
Jedyne słowo, jakie powinno teraz paść, to: serdeczne Bóg zapłać wszystkim i za wszystko. Dla mnie był to wielki zaszczyt i radość przebywania wśród Was, i prowadzenia po drogach zbawienia.
Dzisiaj, w dniu jubileuszu, powtarzam głośno: „Bogu niech będą dzięki”.
Dziękuję Księdzu za rozmowę.
Z ks. proboszczem seniorem, Henrykiem Jerszem rozmawiał Michał Leśniak
Przed laty na Kłodnicy…
Cz. III. Ostatnie lata działalności
Sprostowanie
Zanim przejdę do komentowania dalszej działalności kłodniczan zaangażowanych w pracę Koła NChZP przepraszam Czytelników za błędy, które wkradły się do tekstu sprzed miesiąca. Dwukrotnie pojawiło się niewłaściwie sformułowane nazwisko ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Nie umieszczono również tekstu przypisów: 1) informował o tym, że w cytowanych tekstach zachowano oryginalną pisownię, 2) wyjaśniał pojęcie tangenta – wzór, wg którego obliczano wysokość należności odprowadzanej ze Skarbu Śląskiego do Skarbu Państwa, było to zazwyczaj ok. 40% dochodu województwa śląskiego.
Końcowe lata działalności NChZP – 1936/1937
W końcowym roku działalności koła obserwuje się stopniowe zmniejszenie aktywności. Choć poruszane problemy w dalszym ciągu koncentrują się na tematyce związanej ze zmianami ustrojowymi państwa oraz sprawami ekonomicznymi, to jednak wydaje się, że gaśnie początkowy entuzjazm. Prezentowane referaty nadal zmierzają do rozbudzania tożsamości narodowej, wyjaśniają też zasadność wprowadzania rozwiązań nowej konstytucji w zakresie zwiększania kompetencji prezydenta państwa.
Problemem, na który zwracają uwagę zebrani, jest coraz większa aktywność organizacji wywrotowej, mającej na celu oderwanie ziemi śląskiej od Rzeczpospolitej, rozsyłającej anonimy z pogróżkami do działaczy narodowych. Być może również i to sprawia, że polityka koła skłania się coraz bardziej ku nacjonalizmowi, choć zmiana taka jest spowodowana odgórnymi wytycznymi, co zdaje się potwierdzać tematyka przedstawianych referatów. Kładzie się coraz większy nacisk na agitację w celu posyłania dzieci do szkół polskich, organizuje się akcje materialnego wspierania szkół polskich na terenach niemieckich, apeluje się o czujność wobec agitacji proniemieckiej, zachęca się do wspierania rodzimych kupców poprzez udział w akcji „Swój do swego”, wysyła się rezolucje ze słowami wsparcia i współczucia do braci za granicą. Z protokołów nie wynika, co jest przyczyną takiego działania, można się jedynie domyślać, że los robotników poza granicą nie był łatwy.
Ostatnie zebranie Miejscowego Koła NChZP odbyło się 19 września 1937 roku. Komisja Rewizyjna dokonała podsumowania dochodów koła i sumę 123 złp i 2 groszy przekazała na rzecz powstającego Obozu Zjednoczenia Narodowego, którego zebranie organizacyjne odbyło się tego samego dnia. Przekazana kwota była równowartością miesięcznego zarobku wykwalifikowanego robotnika. Członkowie Koła w liczbie 30 osób przeszli do nowo powstałej organizacji.
Czas na „Ozon”
„Ozon”, to nieco kpiarska nazwa Obozu Zjednoczenia Narodowego, organizacji paramilitarnej powstałej po rozbiciu obozu piłsudczykowskiego. Dla ogólnej orientacji przypomnę, że po śmierci marszałka /12 maja 1935 r./ jego zwolennicy nie zdołali utrzymać jedności. W łonie sanacji powstały trzy ugrupowania: tzw. grupa zamkowa z Ignacym Mościckim, który zdobywał coraz większe znaczenie, grupa pułkowników z Walerym Sławkiem na czele, stanowiącym największe zagrożenie dla politycznych ambicji Mościckiego, oraz trzeci obóz z Głównym Inspektorem Sił Zbrojnych, Edwardem Rydzem-Śmigłym. Ostatecznie Mościcki z Rydzem-Śmigłym pozbawili Sławka wpływu na życie polityczne, Sławek rozwiązał BBWR i już bez jego udziału powołano 1 marca 1937 r. Obóz Zjednoczenia Narodowego. Nie miał on żadnego sprecyzowanego programu, stanowił zaplecze władzy i z czasem budował coraz większy autorytet Rydza-Śmigłego.
Zebranie założycielskie nowej organizacji odbyło się przy udziale przedstawicieli struktur nadrzędnych, p. Goli z Katowic, sekretarza organizacji obwodowej, oraz p. Tomeckiego z Kochłowic. Na sekretarza zebrania powołano Franciszka Siekierskiego, kłodnickiego nauczyciela. Gość z Katowic przedstawił cele i zadania OZN. W swoim wystąpieniu odniósł się do zagadnień stosunków między pracodawcą a pracownikiem, do sprawy mniejszości narodowych oraz religii. Powstaniem z miejsc uczczono pamięć zmarłego naczelnika kłodnickiej gminy, Augustyna Galiosa, wspominając zasługi, jakie wniósł w rozwój organizacji i miejscowości. Zebranie zakończono powołaniem zarządu, do którego weszli:
Widuch Adolf, nauczyciel – przewodniczący
Zdebel Piotr – I zastępca
Giza Augustyn – II zastępca
Gruszczyk Emanuel – sekretarz
Mercik Paweł – zastępca sekretarza
Misiewicz Antoni – skarbnik.
Komisję rewizyjną stanowili:
Żur Franciszek, Mieszczanin Jan, Mercikowa Magdalena.
Ławnicy:
Anna Witałowa, Arndtowa, Wycisło Franciszek, Siekierski Franciszek.
Kłodniccy aktywiści działali już teraz w szeregach nowej organizacji, realizując wyznaczone cele. Ciągle żywa była w nich pamięć o Piłsudskim, przejawiająca się m.in. w organizowaniu uroczystości w dzień jego imienin i w rocznicę śmierci, adresowanych do całej społeczności, również do starszej młodzieży szkolnej. Z nie mniejszym oddaniem otaczali kultem osobę nowego marszałka – Rydza-Śmigłego.
W obliczu spodziewanego bojkotu wyborów parlamentarnych członkowie koła motywowani byli do intensywnej agitacji przedwyborczej. Po wyborach, 6 listopada 1937 roku, wyrazili swoją dezaprobatę dla „ospałości” obywateli, wzywając do czujności wobec „wrogich elementów znajdujących się na terenie Kłodnicy”, apelując o „czujność wobec miejscowych obywateli, którzy w dużym stopniu nie znają poczucia narodowego”. W przeciwieństwie do nich członkowie koła posiadali silne poczucie przynależności narodowej, co manifestowali m.in. w licznym udziale w krajowych obchodach 25. rocznicy wymarszu Legionów Polskich za wolność ojczyzny. 13 sierpnia 1938 r. w grupie 13 osób udali się do Krakowa, by wziąć udział w uroczystościach ogólnopolskich. Rozbudzone ambicje mocarstwowe kazały im wystosować rezolucję z żądaniem kolonii dla Polski.
Sprawą, która od kilku lat pozostawała w kręgu zainteresowań kłodnickich działaczy, była rozbudowa miejscowej szkoły. W ostatnim przedwojennym roku realizacja przedsięwzięcia była już w dość zaawansowanej fazie, a członkowie koła czuwali, by przy pracach budowlanych zatrudniano bezrobotnych mieszkańców Kłodnicy.
Nie pozostawali też obojętni wobec bieżących wydarzeń lokalnych, które coraz wyraźniej zwiastowały nadchodzący konflikt. Wyrażali zdecydowany sprzeciw wobec niemieckich reklam, znajdujących się w kłodnickich sklepach, byli zainteresowani organizacją stanowisk obrony przeciwlotniczej i gazowej, działali na rzecz przystąpienia kobiet do nowo założonej placówki przysposobienia wojskowego. Niestety, było to już ostatnie zebranie, więc nie dowiadujemy się tego, czy została zorganizowana i jak działała kłodnicka grupa samoobrony.
Po raz ostatni członkowie OZN spotkali się 13 sierpnia 1939 roku, oprócz dzielenia się wrażeniami z krakowskiego jubileuszowego zjazdu organizacji, odbytego 6 sierpnia, w którym uczestniczył sekretarz koła, i wspomnianych już wcześniej głosów w sprawie przysposobienia wojskowego kobiet, nie podejmowano żadnych tematów, które wskazywałyby na świadomość powagi sytuacji. Zebranie zakończono jak zwykle hasłem: „Cześć Ojczyźnie!”, z nadzieją na kolejne jesienne spotkanie.
Jak potoczyły się losy kłodnickich działaczy? O niektórych, jak Franciszek Siekierski czy Antoni Misiewicz, wiemy, że nie powrócili już do nas, zginęli na frontach II wojny światowej. Emil Kwaśny nie wrócił do Kłodnicy, osiadł w Pszczynie, gdzie sprawował funkcję starosty. Inni, jak Emanuel Gruszczyk, odznaczony krzyżem zasługi za walkę o polskość Śląska, jak Franciszek Wycisło, Emma Galios, aktywnie uczestniczyli w życiu parafialnej wspólnoty, oddając swoją wiedzę, doświadczenie, czas i umiejętności w pracy dla jej rozwoju. W trudnych powojennych warunkach byli wsparciem dla proboszcza, pomagając we wszystkich potrzebach, co ks. Mazurek odnotował w swojej kronice, pisząc: Ofiary zbierane co niedziela w kaplicy są tak skąpe, że nie wystarczają na pokrycie najniezbędniejszych potrzeb nowo tworzącej się parafii. Znalazło się jednak kilku gorliwych parafian, między innymi Franciszek Wycisło, Emmanuel Gruszczyk, Wawrzyniec Nowotny, Emma Galios, Jerzy Giza, którzy w zapale tworzenia nowej parafii obchodzili domy Kłodnicy i prosili o dobrowolne ofiary na budowę kościoła. Nie szczędzili też swoich sił fizycznych przy różnego rodzaju pracach, jak choćby przy grodzeniu cmentarza: Do samej roboty ogrodzeniowej stawiło się już więcej chętnych. W pierwszym rzędzie wymienić należy Emanuela Gruszczyka, Franciszka Wycisłę, Stefana Nagengasta. Ogrodzenie w ciągu dwóch tygodni jest gotowe. Ksiądz proboszcz cenił sobie pomoc, tę fizyczną, ale też i duchowe wsparcie, które otrzymywał, czego dowodem było powołanie Emanuela Gruszczyka do rady parafialnej, która choć modelem działania odbiegała od obecnych standardów, to jednak samo powołanie do jej szeregów było znaczące. O innych niewiele wiemy, może jednak ktoś spośród parafian rozpozna bliską mu osobę i zechce podzielić się wspomnieniami – serdecznie zapraszamy do pisania na adres: gazetka.parafia@gmail.com.
Felicja Pająk
Rozbudowa szkoły w Kłodnicy, 1938/1939
Spotkanie Rady Parafialnej, Emanuel Gruszczyk wita ks. bpa Józefa Kurpasa, 1975 r.