Posłani w pokoju Chrystusa budujmy trzeźwą i wolną Polskę
Wędrówki po Polsce. TO RUŃ!
Statystyka – luty/marzec 2022
Wiadomości szkolnej społeczności. Wciąż coś się dzieje!
Czy wiesz, że…
Fotokronika parafialna
Piszę te słowa, kiedy wojna na Ukrainie trwa tydzień. Gazetka ukaże się dopiero pod koniec marca. Jesteśmy po pierwszej zbiórce rzeczy i pieniędzy dla uchodźców. Artykuły dotarły do Caritas w Przemyślu, który na miejscu pomaga tysiącom uchodźców, a także wprost do konkretnych osób zgromadzonych w ośrodku w Bieszczadach. Bardzo dziękuję wszystkim ofiarodawcom! Jak zawsze okazaliście się niezwykle hojni! Ale przy tej okazji chciałbym jeszcze dorzucić pewne obserwacje. Bardzo się cieszę, że inicjatywa zbiórki na rzecz uchodźców z Ukrainy wyszła od działającej w naszej parafii grupy Rycerzy Kolumba. Stało się to wcześniej niż pojawiły się inne zbiórki. To bardzo dobry znak, kiedy różnego rodzaju inicjatywy wychodzą wprost od parafian czy grup parafialnych. Na tym właśnie polega żywotność parafii i jej wspólnotowość. Działamy razem i razem podejmujemy różne przedsięwzięcia. Oczywiście nie wszystkie inicjatywy czy pomysły dają się zrealizować, ale o tym można zawsze rozmawiać. Z niektórych trzeba zrezygnować albo przełożyć na właściwszy czas. Przy okazji zbiórki na Ukrainę, przy przyjmowaniu, segregowaniu i pakowaniu pojawiło się wiele osób niezwiązanych z Rycerzami Kolumba. To kolejny ważny aspekt: działanie odruchowe, tzw. odruch serca. Takie działania to budzenie w nas odpowiedzialności za życie parafii, umacnianie poczucia wspólnotowości. Chodzi o to, żebyśmy wszyscy czuli się bardziej razem, integrowali i czuli odpowiedzialność za to, jaką „twarz” będzie miała nasza parafia. Czasy, kiedy to proboszcz wszystkim zarządzał i wymyślał całe duszpasterstwo parafialne, właśnie mijają. Między innymi temu jest poświęcony synod zwołany przez papieża Franciszka, wszystko już się dzieje pod nazwą: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”. Jest to tym bardziej ważne, że w czasach, w których żyjemy, zmienia się styl życia Kościoła, do którego przywykliśmy. Wskutek znaczącego spadku powołań kapłańskich zmniejszy się liczba czynnych księży. Już nawet w naszej diecezji co roku obserwujemy „obcinanie” liczby księży wikarych w parafiach, niebawem można się spodziewać łączenia mniejszych parafii. Wtedy poczucie wspólnotowości i odpowiedzialności wiernych będzie decydujące dla dalszego życia i duszpasterstwa parafii.
ks. proboszcz Leszek Makówka
VII niedziela zwykła 27 lutego w naszej parafii była moim zdaniem niedzielą absolutnie niezwykłą, ponieważ gościliśmy siostrę Annę Bałchan, która w Katowicach prowadzi Stowarzyszenie PoMOC dla Kobiet i Dzieci im. Marii Niepokalanej. Celem stowarzyszenia jest pomoc kobietom i ich dzieciom zagrożonym lub dotkniętym prze- mocą. Współpraca z kobietami – ofiarami handlu, zmuszania do prostytucji. Ale po kolei. W szkole średniej, jak mówiła: „Modliłam się o dobrego męża, no i tak mnie urządził” – z humorem i uśmiechem wspominała swoje powołanie. Pełna energii, pasji i zaangażowania kobieta z zawodu jest mechanikiem obróbki skrawaniem. Kiedy wstąpiła do zakonu, rozpoczęła i ukończyła studia teologiczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracowała m.in. jako katechetka oraz w katowickim Stowarzyszeniu Pomocy Dzieciom i Młodzieży „Dom Aniołów Stróżów”. Została jednym z wiodących streetworkerów (streetworker to osoba pomagająca bezdomnym, dzieciom ulicy, alkoholikom, narkomanom, prostytutkom i osobom dotkniętym różnymi innymi formami patologii społecznych bezpośrednio w miejscu ich przebywania, np. w pustostanach). Od 1999 zajmuje się pomocą osobom uwikłanym w prostytucję. W 2001 została jednym z założycieli i prezesem Stowarzyszenia im. Marii Niepokalanej na Rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom w Katowicach, od 2010 działającego pod nazwą Stowarzyszenie PoMOC dla Kobiet i Dzieci im. Marii Niepokalanej. Warto wspomnieć, że za swoją działalność otrzymała w 2008 nagrodę Totus Tuus oraz nagrodę im. księdza Józefa Tischnera, a w 2015 nagrodę im. bł. ks. Emila Szramka. Siostra Anna jest w ocenie wielu osób swoistego rodzaju „petardą w habicie”. Kobieta bardzo bliska mojemu sercu, mój autorytet, mój wzór do naśladowania, dlatego będzie emocjonalnie, niekrótko, prosto z serca i niebanalnie. Nie zapomnę pierwszego spotkania z jej niesamowitą energią, jakieś 20 lat temu w zgromadzeniu zakonnym Sióstr Maryi Niepokalanej w Katowicach na jednym z dni skupienia animatorów grupy Dzieci Maryi. Wtedy zrozumiałam dopiero, jak ważne jest po prostu być dla drugiego człowieka, zrozumiałam, że takie powołanie ma sens, powołanie pójścia na żywioł, wyjście naprzeciwko bliźniemu, pomimo wszystko, bez oceny, bez uprzedzeń, bez jakiegokolwiek strachu przed niejednokrotnie brzydotą i brzydkim zapachem. Cóż to było za spotkanie z tą znaną zakonnicą od prostytutek – pamiętam jak dziś słowa określające nas jako niedoskonałych, błądzących, zagubionych, po prostu popełniających błędy ludzi. Siostra mawia: „Nie martwmy się, że nie jesteśmy idealni. To dobrze, bo gdybyśmy byli, być może pogardzalibyśmy innymi. (…) Dobrze, że nie umie- my wszystkiego, bo bylibyśmy bardzo samowystarczalni i nie potrzebowalibyśmy innych. Bądźmy autentyczni i szczerzy”. Pamiętam, z jakimi emocjami prosiła nas, młode kobiety, by nie używać słowa prostytutka, bo to stygmatyzacja, traktowanie kobiety jak bezosobowy towar. Siostra Anna mówi jasno: „Spojrzenie ucznia Chrystusa to spojrzenie na człowieka, a nie koncentracja na grzechu”. Po dwóch dekadach to samo powiedziała podczas przedstawienia swojego świadectwa, przypominając fragment Pisma Świętego mówiącego o naszej ludzkiej obłudzie i skłonności do oceniania innych, niejednokrotnie chcąc leczyć własne kompleksy – „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku, gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata”. Kwestia bycia niedoskonałym powinna być bardzo dobrze znana każdemu z nas, powinna, ale to w dzisiejszych czasach niemodne, bo przecież jak to… Ja niedoskonały, niekompletny, gorszy, biedniejszy, mniej popularny, mniej lubiany, nie prestiżowy? JA?! My z taką łatwością mówimy: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, ale że w moim? W moim oku nie ma żadnej „belki”, we mnie nie ma żadnej niedoskonałości, bo przecież jestem człowiekiem czystym, schludnym, mam dom, samochód, pracę, wakacje, świetnych znajomych, przyjaciół i można mnożyć, piać peany na temat swojego doskonałego „ja”, licząc drzazgi, które są w oczach innych. Wszak inni są brudni, śmierdzący, chorzy, bezdomni, bezbożni, niemoralni, przegrani, patologiczni, grzeszni – siostra Anna mówi do nas jasno – ta grzeszna osoba „w środku jest piękna, i to nieprawda, że jest tylko grzechem”. My, „obłudnicy”, ponieważ nie potrafimy zderzyć się z prawdą, że ja jestem grzesznik i potrzebuję zbawienia… Ty też jesteś grzesznikiem i potrzebujesz zbawienia, ale najpierw jestem ja; ja się muszę nawrócić, potem mogę prosić o nawrócenie moich bliźnich. Nie możesz mówić innym o grzechu, o ich problemach, niedoskonałościach ani błędach, dopóki sam nie wejdziesz na drogę nawrócenia i nie odrobisz lekcji pokory. Siostra Anna, która z taką prostotą i zrozumieniem mówi, że każdy z nas jest grzesznikiem, ma swoją słabość, małość i wstyd, ma głęboką ranę, którą chce, by Bóg uzdrawiał, podkreśliła priorytet korzystania z łaski Pana w sakramencie pojednania. Odwoływała się do swoich doświadczeń jako działaczki społecznej, podkreślała bardzo mocno, że wszystko dzieje się „dzięki Niebu”, a prawdziwym sakramentem uzdrowienia jest spowiedź i pojednanie z Bogiem. Dodała, że jej Stowarzyszenie PoMOC jest wyraźnym czerpaniem z siły Najwyższego, ponieważ to do Niego możemy zwracać się po MOC, MOC do działania. „Kiedy dostałam błogosławieństwo przełożonych i biskupa, nikt nie mówił mi, jak miałam to zrobić, tylko: masz iść. Idziesz, bo wiesz, że Bóg cię prowadzi” – wspominała z uśmiechem na twarzy. Siostra szykowała się do pracy z dziewczętami uzależnionymi od narkotyków, a nie prostytutkami, ale nie bała się ulicy, pracowała już wtedy jako streetworker w Ośrodku Rehabilitacyjno-Wychowawczym dla Dzieci i Młodzieży „Dom Aniołów Stróżów”. Znalazła się w półświatku, gdzie rządzą inne prawa, gdzie funkcjonują inni ludzie, gdzie na starym katowickim dworcu panowała hierarchia swoistego rodzaju „opiekunów”, sutenerów. Żartobliwie opowiadała, że miała dylemat, mówiąc „pracuję na ulicy (śmiejąc się) – pod czwartą latarnią”. Dodała całkiem poważnie i z przejęciem w głosie, że na ulicy nie ma czasu i jeśli naprawdę chce cokolwiek zdziałać, podchodzi do prostytuującej się dziewczyny, wręcza wizytówkę i zapewnia, że chce pomóc. Tylko tyle i aż tyle, to pierwszy krok do wielkiej zmiany. Nie żadne „Jezus cię kocha”, bo to dla niejednej nic nie znaczy. Ona musi tego doświadczyć i tu właśnie jest rola sióstr, myślę, że o wiele trudniejsza. Jak można mówić komuś, że dobry Bóg Ojciec go kocha, skoro nie doświadczyłaś miłości ojca w domu rodzinnym? Jeśli w domu byliśmy kochani, zaopiekowani, a przede wszystkim ważni dla rodziców, nie pozwolimy na krzywdę, manipulację, jakąkolwiek przemoc czy zniewolenie. Jeśli dom rodzinny był pełen miłości i zrozumienia, mamy większe poczucie własnej wartości i zdrowy wzór w doborze partnera. Natomiast ci, którzy mają deficyt poczucia bliskości, pakują się w toksyczne, trudne i niejednokrotnie bardzo niebezpieczne relacje. Dziewczyny wierzą w szczęśliwe zakończenie niczym z bajki o Kopciuszku, a te zajmujące się już prostytucją w historię z filmu „Pretty Woman”. Dziewczyna zakochuje się, wierzy w bajki, a zostaje wystawiona na ulicę lub sprzedana za granicę. Sprzedana komuś jak rzecz. „Żywa ewangelia w habicie” sama mawia, że jeżeli ty, człowieku, jesteś dobrą Ewangelią, to idą za tobą inni ludzie. Siostra na przestrzeni lat doświadczyła na własne oczy, jak Pan Bóg uzdrawia, jak osoby zmieniają się, nawet zewnętrznie. Kobiety, nawet jeśli grzeszyła i upadła bardzo nisko, nie widząc dla siebie już żadnej innej drogi, nie można potępić, bo za wyrazistym, wulgarnym makijażem niejednokrotnie kryją się siniaki i blizny, a pod wyuzdanym strojem chowają się poniżenie, wstyd, cierpienie. „Czy ktoś z was modlił się kiedyś za kobietę zajmującą się prostytucją?” – pyta. „Czy ktoś z was modlił się kiedyś za kobietę, która miała kilka aborcji i piła do nieprzytomności?” – pada kolejne pytanie. Siostra dodaje, że zawsze osobom, którym niesie pomoc, daje prezent – „pomodlę się za ciebie” i prosi: „pomódl się ze mną”, nawet zdeklarowanym, upartym i zatwardziałym niewierzącym mówi, że ona przecież wierzy, więc kontynuuje: „pomódl się ze mną”. Charyzmatycznie i z pełnym przekonaniem dała nam lekcję pt. „Bóg daje łaskę”, podkreślając, że nie wszystko jest łatwe i przyjemne. Zachęcała, by starać się „być Ewangelią dla swoich najbliższych”. Jakże te słowa roznosiły się po salce katechetycznej, jak trafiały i chwytały za serce, ufam, że niejednego zawstydziły i zachęciły do głębokiej refleksji. Jako jedna z nielicznych doskonale wie, o czym mówi i do czego nas zachęca, ponieważ od ponad dwudziestu lat zajmuje się pomocą kobietom w kryzysie, prowadzi jedyny ośrodek w skali kraju, który pomaga kobietom zarabiającym swoim ciałem uwolnić się z łańcuchów własnego i cudzego zniewolenia, a także bezrobotnym, mającym problemy wychowawcze, małżeńskie i finansowe. Siostra Anna nigdy nie potępia, nie moralizuje, nie ocenia, nie gardzi, ona słucha, niczego nie narzucając ani też niczego nie oczekując. W sposób łagodniejszy niż jej spojrzenie jest gotowa całym sercem nauczyć zagubionych bycia częścią społeczeństwa, normalnym, przeciętnym, niestygmatyzowanym człowiekiem. Siedziba Stowarzyszenia Marii Niepokalanej Na Rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom to dwa pokoiki w domu zakonnym sióstr przylepionym do parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Katowicach. Ulicę Krasińskiego 21 znają wszyscy, także prostytutki. Natomiast lokalizacja placówki dla kobiet jest pilnie strzeżona. Siostra Anna tłumaczy, że musi dbać o bezpieczeństwo „ściągniętych” z ulicy, żeby sutenerzy ich nie namierzyli, dba z ogromnym zaangażowaniem o spokój, intymność i poczucie bezpieczeństwa. Na zaprezentowanych przez siostrę zdjęciach widać jedynie fragment domu z ogrodem, gdzie jest miejsce dla piętnastu kobiet z dziećmi, które w większości przypadków uciekły z domu lub ulicy bez niczego. „Najważniejsze to zbudować relację zaufania”, podkreśla siostra Anna. Terapia w ośrodku siostry Bałchan trwa dziewięć miesięcy, analogicznie do powstawania ludzkiego życia. Najważniejsze to stworzyć kobietom pozory domu, nawiązać nić relacji, zaufania, dać poczucie bezpieczeństwa, stałości. Na początek otrzymują podstawowe środki higieniczne, kosmetyczne, zostają otoczone ogromną empatią, wsparciem i zrozumieniem, uczą się czasami wszystkiego od podstaw: obsługi pralki, żelazka, kuchenki, ułożyć jadłospis, ugotować obiad, zadbać o porządek wokół siebie, umyć podłogę, sadzić kwiaty w ogrodzie, uczą się wartości pieniądza poprzez zakupy, rachunki do płacenia, planowanie budżetu.
Uśmiech, uśmiech i inteligentny żart – tak zapamiętamy wizytę siostry w naszej parafii. Z ujmującą szczerością dodaje, że „mo taki plaskaty nos”, bo ciągle zderza się z jakimś murem, ciągle napotyka przeszkody, ma brak siły, niedobór snu, lecz z pełnym zaufaniem „zwraca się po MOC do Góry”. Wszak w tej naszej Polsce jest mnóstwo ośrodków dla uzależnionych od narkotyków, od alkoholu, od seksu, od hazardu, w przeróżny sposób uwikłanych i poranionych ludzi. A kobiety zmuszone zarabiać, sprzedając własne ciało, ciągle są na marginesie. Siostra Anna Bałchan i pracownicy piszą projekty, podania, apelują, ale coraz mniej jest chętnych, żeby pomóc. Pomimo trudności i ludzkiego zmęczenia dodaje: „Dla tego jednego wybuchu uśmiechu każdego przebywającego z nami dziecka i kobiety warto znowu dać z siebie wszystko”. Aktualnie razem ze Stowarzyszeniem PoMOC buduje Centrum Rodziny im. Świętego Józefa w Katowicach, ma to być miejsce, w którym dzieci, rodzice, opiekunowie i dziadkowie będą rozwijać umiejętności budowania relacji i więzi; ma być miejscem kompleksowej opieki nad rodziną, nauki umiejętności i kompetencji, które pozwalają zbudować zdrowe relacje rodzinne. Znajdą się tam żłobek i przed- szkole, będą organizowane warsztaty ze specjalistami z zakresu rodzicielstwa, wychowania, psychologii rozwojowej, komunikacji. Siostra Anna koordynuje prace na miejscu i odwiedza parafie, by prosić o wsparcie. W naszej parafii również mówiła o tym, że owo budowanie czegoś dobrego to nie tylko budowa murów i ośrodka, ale przede wszystkim relacji i więzi, bo to jest w życiu najważniejsze. Mówiła: „Chcemy, by dzieci miały zakodowaną miłość rodziców, dziadków, bo tego nie da się kupić ani zastąpić innymi rzeczami”.
Szczęść Boże, Urszula
Stowarzyszenie PoMOC dla Kobiet i Dzieci im. Marii Niepokalanej ul. Zygmunta Krasińskiego 21 40-019 Katowice
Numer konta: 38 1020 2313 0000 3902 0456 8533 (Bank: PKO BP S.A. Oddział I Katowice)
Tytuł wpłaty: Budujemy Coś Dobrego – Centrum Św. Józefa
18.02.22
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Kochani moi, pozdrawiam serdecznie z Syberii. Zapraszam do Jurgi. Mieszka tu ponad sto tysięcy ludzi. Od Kemerowo dzieli nas 120 km. Na jednym z osiedli stoi mały katolicki kościółek pod wezwaniem Ducha Świętego. Modli się tutaj 40 osób. Mamy też stołówkę dla biednych dzieci. Codziennie ponad 20 dzieciaków może tu zjeść gorący posiłek. Parafia w Jurdze liczy 27 lat. Modlą się tu Polacy, Niemcy i Rosjanie. U początków tej wspólnoty stał wspaniały kapłan, o. Dariusz Łysakowski. To właśnie jadąc do tych ludzi, o. Darek zginął w wypadku samochodowym 19 stycznia 2001 roku. Jechał z kolędą. O 10 miała być msza. Ponad 20 osób czekało na swojego kapłana aż do godziny 16. Czekali cierpliwie w kaplicy. Widzieli, co działo się za oknem. Czekali z różańcem w ręku. Ale ich ojciec już nie żył. Zginął rano na trasie. Miesiąc później mnie było dane stanąć wśród tych szlachetnych dusz, próbując choć nieco ukoić ich ból po stracie wspaniałego księdza. Przyjęli mnie z miłością. Oni inaczej nie potrafią. Niezapomnianą osobą była pani Helena, Polka. Miała już grubo po 80. Przemiła kobieta. Mówiła po polsku. Kiedyś przed wyjazdem do Polski zapytałem: „Pani Heleno to może pojedziemy razem?”. „Ojcze – odpowiedziała – gdybym ja mogła, to ja bym do Polski na kolanach poszła. Ale już nie dam rady. Niech mi ojciec jednak pozdrowi Polskę i Polaków”. Przyjmijcie zatem, kochani, to pozdrowienie, pozdrowienie od moich parafian, wdzięcznych Wam za Waszą pomoc i życzliwość. Za to, że jesteście obok, choć dzieli nas sześć tysięcy kilometrów. Bez Waszej ofiarności tego wszystkiego by nie było. Nie byłoby kościołów, kaplic i domów modlitwy. Nie byłoby stołówek i świetlic dla dzieci. Niejeden dom zostałby bez ogrzewania. Wielu chorych zostałoby w swoich łóżkach. Dzięki Wam płonie nadzieja w ich sercach. Bóg zapłać. Przyjdź, Duchu Święty…
23.02.22
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Pozdrawiam Was serdecznie z Syberii. Dziś porywam Was na chwilę do Gieorgiewki. Wiem, byliście już tutaj, ale mimo wszystko warto tu jeszcze zajrzeć na małą chwilę.
Gienek ma 10 lat. To dobre dziecko. Jest bardzo miły i niezwykle koleżeński. Taki sobie mały święty. Podobnie jak większość tutejszych dzieci ma wadę wymowy. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo potrzebujemy tu logopedy. Nikt jednak nie chce tu przyjechać. Do takiej dziury? Za żadne skarby świata, brzmi odpowiedź. To takie smutne. Gdybyście widzieli zęby tych dzieci, serce by Wam pękło. Woda w kranie, jeśli się pojawia, to jest brązowa. I taką piją. Innego wyjścia nie ma. Tu mało kto ma zęby. Każdorazowo do wioski biorę ze sobą 100 litrów wody. Więcej nie dam rady. To przecież kropla w morzu. Tak żyje sobie Gieorgiewka w XXI wieku. Wróćmy jednak do Gienka, bo o nim ta opowieść. Za kilka dni Gienek i czterech innych chłopców zostaną ministrantami. Przygotowanie trwało półtora roku. Dużo było pracy. Za niedługo też Gienek i jego koledzy przystąpią do Komunii Świętej. Towarzyszą temu wielkie emocje. Nie ze względu na prezenty. Oni nawet nie podejrzewają, że tak można. Ze względu raczej na Boga, który nawiedzi ich serce. Gienek wie o Jezusie wszystko. Nie ma pytania, na które by nie znał odpowiedzi. Na mszy świętej pożera swymi oczami i uszami całą tajemnicę sakramentu. W piątki w Gieorgiewce mamy katechezy dziecięce, modlimy się, a potem na dzieciaków czeka ciepła kolacja. Msza święta jest tylko w sobotę. Po niej zabawy i obiad. Potem wracam, bo inni czekają. Pracy dużo, inaczej się po prostu nie da. Dwa tygodnie temu Gienek nie mógł przyjść w sobotę na mszę. Razem z rodzicami musiał jechać na wesele. Przez cały piątek 10-letni chłopczyk prosił mnie, bym odprawił mszę świętą, bo on jutro nie może. Po wielu tłumaczeniach w końcu ustąpił. Tak mi się wydawało. Po zakończonej katechezie znaleźliśmy Gienka zalanego łzami w pokoju sióstr. Nie chciał iść nawet na kolację. Sądziłem więc, że ktoś go skrzywdził. Ale nie. Płakał przeze mnie. Bo nie było mszy. Spojrzeliśmy z siostrą wymownie na siebie. Trochę przez łzy. Nie dało się ich powstrzymać. Tak o mszę świętą nikt mnie jeszcze nie prosił. Czysta wiara dziecka zmusiła mnie do zmiany planów. Obym zawsze tak w życiu przegrywał. Dzieci z siostrą poszły na kolację. My z Gienkiem na mszę. Takiej mszy świętej jeszcze nigdy nie celebrowałem. Łzy Gienka wyschły natychmiast. Oczy chłopca znów zabłyszczały nieziemskim szczęściem. Gienek, zdaje się, widzi więcej niż ja. Wybaczcie mi dziś moją chaotyczność. Za dużo jeszcze emocji. Mimo wszystko dzielę się. Ku pokrzepieniu serc.
2.03.2022
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Najmilsi, pozdrawiam Was z Syberii w pierwszy dzień Wielkiego Postu. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Serce me płacze, a głowa stała się ociężała od troski i bólu. Wielu z Was pyta co u nas. Jakie nastroje? Jak wygląda sytuacja? Tych pytań jest wiele. Są różne. Spróbuję Wam o tym dziś opowiedzieć. Paniki na razie nie widzę. Ale widzę strach. Strach o jutro. Informacja jest dostosowana do oczekiwań narodu. Jest filtrowana. O propagandzie już nie wspomnę. Ale nie da się bez końca wszystkiego ukrywać. Powoli rodzą się pytania w najprostszych nawet głowach: czemu tak długo? Czemu rosną ceny? Co się porobiło z euro czy dolarem? Inteligentniejsi od dawna mówili „nie”, przeczuwając, co się święci. Ale ich głos jest brutalnie zagłuszany. Czas zrobi swoje. Dwa dni temu padł pierwszy z tutejszych banków. Na drzwiach powieszono ogromne „arenda”. W Jaszkino, gdzie są zakłady cukiernicze, zamyka się już niektóre warsztaty. Ludzie zostali bez pracy. Mój współbrat usłyszał od sprzedawcy w jednym ze sklepów, że materiałów wystarczy im jeszcze na miesiąc. Potem koniec. Zatem zaczęło się. Za kilka tygodni sankcje zrobią swoje. Padnie wiele firm. Ludzie zostaną na bruku. Chleb będzie kosztował krocie. Jeśli wyjdzie na jaw, że tam giną tutejsi chłopcy, to pewnie się zacznie piekło. Na wielu autach widzę naklejki „Nie dla wojny”. Widzę na wioskach zalęknione oczy matek. Moi parafianie piszą do mnie, że im wstyd za to wszystko. Nie rozumieją, po co to wszystko. Nas nikt nie pytał, mówią oburzeni. Ci, którzy byli kiedykolwiek za granicą i nie tylko oni, ze łzami w oczach tłumaczą mi, że teraz wszyscy ich nienawidzą. Uspokajam ich, że to nie tak. Przekazuję im Wasze słowa solidarności i miłości, które otrzymałem. Płaczą i dziękują Wam, dodając łamiącym się głosem: „Przecież to nie my, ojcze. To on”. Kochani, modlimy się razem z Wami o pokój. Noszę w sercu Ukrainę. Wierzę, że nasz Pan ich ocali. Ja zostałem odcięty od Polski. Od finansów również. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że w imię miłości bliźniego muszę tu zostać. Muszę i chcę podzielić z nimi ten gorzki czas. Nie zapomnijcie o nas. Niech miłość zwycięży. Nam nie wolno nienawidzić. A dziś tak łatwo o to. Moje serce jest przy Polsce i Ukrainie. Jest tam, gdzie teraz tyle bólu i cierpienia.
P.S. Wszystkie pieniążki zdążyłem przerzucić. Chodzi przede wszystkim o operację pani Ireny. Zebraliście potrzebną sumę. Operacja będzie 28 marca. Mam nadzieję, że nie zmieni się cena. Po operacji rozliczę się dokładnie. Bóg zapłać, kochani Rodacy. Jestem z Was bardzo dumny. Moje konto w Polsce działa. Będę szukał w przyszłości sposobów, by z tych środków korzystać. Polecam się Waszym modlitwom. Jako kapłan i zakonnik niewiele mam, ale to, co mam, Wam daję. Niech Was i dom Wasz, i Ojczyznę naszą błogosławi i strzeże Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn i Duch Święty. Powierzam Was opiece Najświętszej Maryi Panny. Niech święty archanioł Michał strzeże Was i naród Polski.
9.03.2022
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Serdecznie pozdrawiam Was wszystkich z Syberii. Dziękuję Wam za modlitwy, za pomoc i za dobre słowa. Minął znów kolejny tydzień. Wielu z Was pyta, co słychać. Do wczoraj miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. 8 marca to święto praktycznie państwowe. Dzień wolny od pracy. Większość sklepów pozamykana. Mam wrażenie, że robili wszystko, co można, by przełożyć kryzys na później. Byle „odświętować” dzień kobiet, a tam się zobaczy. W bankach nie ma już euro. Ze sklepów zniknęły cukier i makarony. Ceny idą powoli w górę. Przypuszczam, że dopiero od teraz zacznie się szaleństwo. Koniec świętowania. Euro kosztuje 120 rubli, a kosztowało 82. Za zakrętem czai się panika. W oczach parafian widzę smutek. Oni jeszcze nie wiedzą za dużo, bo niby skąd? Ale doskonale zdają sobie sprawę, że nikt im prawdy nie powie. Jak zwykle zresztą. Kolejne decyzje z góry nie napawają optymizmem. Za słowo wojna albo za krytykę „góry” grozi 15 lat więzienia. Robi się gorąco. Za wszelką cenę próbuje się robić dobrą minę do złej gry. Ale na długo tego nie wystarczy. Wszystkiego pod dywan nie schowasz. Jak widzicie, na razie mam jeszcze internet. Mam jeszcze wciąż sprawne konto w banku. Mój bank w Rosji nie dotknęły na razie sankcje. To niewielki bank. Mogę więc dalej karmić biedne dzieci i dbać o chorych i starszych. Bóg Wam zapłać za to. Pytacie czy czegoś potrzebuję. Powiem szczerze. Módlcie się za mnie, bym umiał dalej ich kochać, by złość i bezradność na to wszystko, co się dzieje, nie odebrały mi tej łaski. Niekiedy jest bardzo trudno. Jestem tylko biednym, grzesznym człowiekiem. Też mam serce i oczy, i uszy. A ja przecież muszę kochać, bo inaczej mój pobyt tu straciłby sens. O to Was proszę. Wybaczcie mi, jeśli Was zgorszyłem. Sam się boję tych niedobrych myśli i osądów. Módlmy się.
Ojciec Artur Wilczek, redemptorysta pochodzący z parafii Bożego Narodzenia w Halembie. Od 20 lat posługuje na misjach w Rosji. Drogi Czytelniku, jeśli masz taką możliwość i chciałbyś włączyć się w działalność misyjną pomagając w krzewieniu wiary oraz zaspokajaniu podstawowych potrzeb ludzi, możesz to zrobić wpłacając na konto:
o. Artur Wilczek, nr konta: 11 1050 1331 1000 0022 5181 9138.